sobota, 20 lutego 2016

"Arbitrium" część VI




Budynek, pod którym zaparkowaliśmy nie był w zbyt dobrym stanie, sądząc po odpadającej farbie, czy chociażby samym szarym kolorze. Towarzystwo, które się przy nim kręciło również niekoniecznie należało do najmilszych. Czterech czarnoskórych chłopaków, w okolicy lat dwudziestu z groszami stało obok położonego nieco niżej wejścia do jakiegoś lokalu i obserwowało nas, gdy do niego wchodziliśmy. Lokal ów okazał się klasycznie zadymionym pubem ogarniętym przez półmrok i prawdopodobnie już od rana półżywych klientów grających w bilard, pijących i rozmawiających. Tylko jeden osobnik wyróżniał się z tego towarzystwa i to do niego właśnie zmierzaliśmy. Brunet, z postawionymi nieco do tyłu włosami i sporymi czarnymi tunelami w uszach siedział oparty o bar sącząc samotnie piwo.
– A któż to się pojawił. – burknął nie odrywając wzroku prawdopodobnie od tyłka barmanki polerującej kufle. Zastanawiałam się jaką znowu bestią jest ten osobnik.
– Eli. – rzucił przeciągle North siadając obok chłopaka, stanęłam zaraz za nim. – Jak dawno się nie widzieliśmy. – Eli uśmiechnął się szelmowsko.
– Wybacz, że nie szukam towarzystwa wilczków. – odparł, po czym pociągnął solidny łyk. Wilczków? Gdzieś już obiło mi się to o uszy.
– Obaj wiemy, że wzajemne towarzystwo nam nie służy, ale mógłbyś być trochę milszy. W końcu to jest niezbędne do zachowania dobrych stosunków. – North klepnął chłopaka w ramię, a ten prychnął w odpowiedzi.
– Lepiej powiedz czego chcesz i spadaj, póki chce mi się z tobą gadać. – powiedział pierwszy raz spoglądając na wilkołaka, a ten wzdrygnął się prawie niezauważalnie. Miałam nawet wrażenie, że przez sekundę emocje wzięły nad nim górę. Jednocześnie nadarzyła się okazja, aby dokładniej przyjrzeć się młodszemu chłopakowi. Miał nieco wklęsłe policzki i gęste ciemne brwi. Jego szare oczy były przymrużone i otoczone ciemnymi rzęsami. Nie był szczególnie przystojny, ale aura, która roztaczała się wokół niego sprawiała, że czuło się dziwne przyciąganie i chęć bliższego kontaktu. Jednak czar prysł wraz z jego spojrzeniem. Zimnym, przenikliwym i kłującym podświadomość, niczym ostry sopel. Starałam się przeciwstawić narastającemu uczuciu strachu, odwrócić wzrok, jednak nie byłam w stanie. Poczułam dreszcze i zimny pot spływający mi po plecach.
– Dość! – warknął North i w jednej chwili wszystko wróciło do normy. – Czy ty zawsze musisz wszystkich sprawdzać? – spytał jakby z wyrzutem.
– Taki już mój urok. – szepnął dopijając piwo. – Mówcie czego chcecie, bo też mam swoje sprawy.
– A jakie ty możesz mieć... – zaczął North, jednak przerwał, gdy tylko go szturchnęłam. Spojrzał na mnie złowrogo.
– Widzisz? Nawet twoja nowa laska ma więcej rozumu od ciebie.
– Zamiast pieprzyć bez sensu powiedz lepiej co wiesz o aktywności wampirzych sekt.
– Hm, coś chyba obiło mi się o uszy. – rzucił rozsiadając się wygodniej.
– A jakieś konkrety? – spytałam bez namysłu. Spojrzał na mnie jakby oceniając. Chwilę się mierzyliśmy. Nerwy miałam napięte do granic możliwości, ale tym razem nie dałam się zaskoczyć i wytrzymałam jego wzrok.
– Jeśli chcesz konkretów, to znajdź kogoś z gangu tego chińczyka, Wei'a Liang'a. Niektórzy jego chłopcy mogą okazać się przydatni. – odparł wstając i zakładając jednocześnie skórzaną kurtkę, leżącą do tej pory na stołku obok. North również wstał, a Eli niespodziewanie zacisnął mu dłoń na ramieniu i przysunął się się do jego ucha.
– Niczego sobie jest ta twoja nowa partnerka. Lepiej jej pilnuj, bo wieści szybko się rozchodzą. – rzucił nie siląc się specjalnie na szept, po czym wyszedł z budynku.
Kiedy wsiedliśmy do samochodu North trzasnął drzwiami tak mocno, że kilku przechodniów odwróciło się w naszą stronę.
– Możesz mi powiedzieć co to miało być? – warknął. – Czemu wtrącasz mi się w słowo?
– Może dlatego, że wkurza mnie twoje podejście. Nie wiem, czujesz się takim bossem, bo jesteś wilkołakiem? Myślisz, że możesz wszystkimi manipulować, prowokować wszystkich IN-ów na około i nie mieć żadnych konsekwencji z tego powodu, bo jesteś przedstawicielem władzy?
– Do czego zmierzasz?
– Myślę, że nie tylko na mnie użył tego swojego przeszywającego wzroku, czy cokolwiek to było. Widziałam twoją reakcję, kiedy na ciebie spojrzał, bałeś się. – chwila ciszy. – Przez ten moment, kiedy na mnie patrzył też to czułam. Czułam wręcz jego siłę...i wiem, że jest silniejszy od ciebie, dużo silniejszy. – wzrok mężczyzny niemal mówił mi, że mam rację, jednak czekałam, aż sam mi to przyzna.
– To prawda. Eli jest potężny, jest kurewsko potężny. Ale to nie zmienia faktu, że nie powinnaś się wtrącać.
– I co? Mam do końca życia siedzieć cicho, bo nie wiem co robić, co mówić? Nie, jeśli myślisz, że będę grzeczną i posłuszną dziewczynką to się mylisz. Nie chcę też jednak, żeby były między nami jakieś spiny, okej? – spytałam i pochyliłam się nieco, chcąc spojrzeć na jego twarz. – Nie chcę, żebyś udawał i próbował udowadniać jaką masz władzę. – dodałam kładąc mu dłoń na jego, jednak on natychmiast zabrał ją, a obie ręce podniósł do góry, w geście poddania.
– Okej, okej. – rzucił już bardziej przyjemnym tonem. Uśmiechnęłam się na ten widok. Przynajmniej jedną rzecz sobie wyjaśniliśmy.

~

– Podsumujmy. Mamy martwą dziewczynę z wyciętym na brzuchu pentagramem i opróżnioną z krwi oraz wypalony pentagram na ziemi. Wiemy, że może mieć z tym coś wspólnego gang krwiopijców niejakiego Wei'a. Pytanie, po co oni to robią? – powiedział North, kiedy siedzieliśmy już w agencji razem z Sonyą i Chrisem.
– Może po prostu dowiedzmy się od samego Wei'a? – rzuciłam jakby to było najbardziej oczywistą rzeczą na świecie.
– Wybacz, ale to nie jest takie łatwe, jak pogadanie ze zwykłym mafiozem. Wampira możesz spotkać tylko nocą, do tego nie są zbyt skore do współpracy.
– Myślisz, że tego całego Wei'a nie ma w rejestrze? – spytała Sonya siedząca na stole i kiwająca nogami. Przypominała tym zachowaniem małą dziewczynkę. North bawiący się do tej pory trzymanym w dłoniach długopisem wskazał na nią z miną „to jest myśl” i obrócił się w stronę laptopa. Spojrzałam mu przez ramię.
– Macie spis wszystkich IN-ów?
– No nie takich wszystkich. – odparła Sonya. – Część przebywa w mieście nielegalnie. Takie stworzenia w przypadku złapania mają wybór: albo na specjalnych warunkach są wpisywani do rejestru, albo idą do specjalnego więzienia.
– Są też szczególne przypadki. – wtrącił się Chris. – W przypadku wyjątkowo niechętnych na współpracę pozostaje wyjście ostateczne.
– Domyślam się o co chodzi.
– W rejestrze nie ma żadnego Wei'a Liang'a. – rzucił niezadowolony North. – Nie ma o nim nawet wzmianki w żadnych aktach czy raportach.
– Cholera, to co robimy? – spytałam patrząc na wszystkich po kolei.
– Pewnie od jutra będziemy wymiennie patrolować miasto w nocy, może się na coś natkniemy. – odparł mój partner.
– A nie lepiej powiedzieć szefowi, żeby wysłali więcej nocnych patroli? – zaproponowała Sonya.
– No można. – mruknął North. – Dobra to idź do niego.
– Wybaczcie, ale muszę na chwilę wyjść. – wtrąciłam się.
– Ta, jasne. Nie ma sprawy. – rzucił dając mi do zrozumienia, że mało go to obchodzi.
Kiedy wychodziłam z pomieszczenia ktoś akuratnie szedł korytarzem. Spojrzałam na mężczyznę i w pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć w to co widzę.
– Bill? – spytałam idiotycznie. Szedł jak zwykle z masą papierów w rękach.
– Cześć. – spojrzał na mnie niewzruszony i ruszył dalej przed siebie. Nie mogłam mu tak po prostu pozwolić odejść.
– Cześć? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – warknęłam chwytając go za ramię. Bill chyba naprawdę nie rozumiał o co mi chodzi. – Wpakowałeś mnie w to gówno i masz czelność mnie jeszcze olewać? – krzyknęłam, a przechodzące akurat dwie młode kobiety spojrzały na mnie jak na wariatkę.
Miałam ochotę rzucić się na niego z pięściami, jednak akurat w tym momencie na korytarzu pojawił się North. Uraczył Bill'a złowrogim spojrzeniem, szarpnął mnie i zawlókł, jak się okazało, do damskiej łazienki.
– Co ci dziś odpieprza, co? – szepnął gniewnie.
– Przerasta mnie to wszystko, rozumiesz? W ciągu kilku dni moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, więc nie oczekuj ode mnie, że będę grzeczna i uczynna. – odparłam podobnym tonem.
– Znamy się dopiero dwa dni, a ja już czuję się jak twój starszy brat. – spojrzał na mnie. – Naprawdę, nie wiem o co chodzi, ale doceń to, że mam do ciebie wyjątkowo anielską cierpliwość, więc zostań tu chwilę, odsapnij, a potem wracaj do nas. – rzucił na odchodnym.
Chwilę patrzyłam na zamykające się powoli drzwi, po czym jakby wracając do rzeczywistości spojrzałam w lustro.
– Co ja wyprawiam?

~

Obudziłam się. Wokół albo nie było nikogo, albo również spali. Kiedy podniosłam głowę okazało się, że zasnęłam na raportach i innych dokumentach dotyczących sprawy.
– O, obudziła się w końcu. – rzucił chyba żartobliwie North.
– Co? – spytałam nieco nieprzytomnie.
– Pstro, jest 5:30. – spojrzał na zegarek. – Właśnie rozmawialiśmy o kolejnym zabójstwie.
– Co? Rozmawialiście?
– Tak, migowym. Swoją drogą przydatna umiejętność. – dodał podając mi kubek z kawą.
– Jakim zabójstwie? – spytałam bardziej zainteresowana kawą.
– Znaleźli kolejną dziewczynę. Wszystko identycznie jak poprzednio, tylko tym razem opuszczony klub, a nie magazyn.
– Chyba sobie jaja robisz. – warknęłam upijając łyk nieprzyjemnie chłodnej kawy.
– Teraz przynajmniej wiesz czego się spodziewać. – zdjął z wieszaka kurtki i podał mi jedną. Chwyciłam ją i wstając założyłam. Nie miałam zbytnio ochoty wychodzić o takiej godzinie. Na zewnątrz na pewno było zimno, a mój organizm nie przyjął jeszcze do wiadomości, że właśnie się obudziłam. Podchodząc do drzwi spojrzałam jeszcze w głąb pomieszczenia. Laptop okupowany był aktualnie przez Sonyę, natomiast Chris robił to co ja jeszcze przed chwilą. Z tą różnicą, że ja miałam stół, a on kanapę. Sonya spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
Miałam rację. Chłód, jak dopadł mnie po opuszczeniu budynku był orzeźwiający, jednak mimo to nieprzyjemny. Szczęście, że samochód był zaraz obok.
– Tylko nie zaśnij mi tu. – powiedział North, gdy stanęliśmy na parkingu, przed rozległym budynkiem z cegły. Wokół panowała głucha cisza. W przypadku normalnego zabójstwa była by tu masa ludzi, ale tu nie było nawet techników.
– To jest kościół? – spytałam spoglądając to na białą tabliczkę, to na wieżyczkę, na której kiedyś spoczywał krzyż.
– Kiedyś tak. Później przekształcili to w klub, jednak, gdy okazało się, że właściciel używał go, jako przykrywki do handlu ciężkimi prochami, lokal został zamknięty i nikt go nie chciał kupić ze względu na reputację. – przerwał przepuszczając mnie w drzwiach.
W środku, gdyby nie ustawione przez techników lampy panowałaby kompletna ciemność. Światła skierowane były na przeciwległą stronę budynku, gdzie kiedyś prawdopodobnie znajdował się ołtarz, później stół DJ-ski, a aktualnie funkcja wróciła do bycia ołtarzem, ale tym razem ofiarnym.
– Dziewczyna ma takie same obrażenia jak poprzednia. – zaczął North zakładając rękawiczki.
– Ale tym razem nie jest podwieszona do sufitu.
– Nie. Tylko leży na brudnym ołtarzu. – w tym momencie rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzałam zaniepokojona na niskiego...bardzo niskiego człowieczka sunącego w naszą stronę.
– Widzę, że wreszcie zdążyłeś na czas. – rzucił North nim zdążyłam się odezwać.
– Nie musisz być taki uprzejmy piesku. – przywitał się równie uprzejmie karzeł.
– I mówi to szczur, który całymi dniami przesiaduje w śmierdzącym prosektorium.
– Może miast udawać inteligentnego przedstawisz mnie tej, mam nadzieję milszej pani?
– Melanie Crawford. – podałam mu szybko rękę.
– Arlo Mackay. – ujął moją dłoń i pocałował w sam czubek.
– Nie udawaj, że taki z ciebie dżentelmen. – warknął jakby nieco oburzony partner.
– Nie udaję, w przeciwieństwie do ciebie nie muszę.
– Oh, daj spokój! – rzucił donośniej North wstając i podchodząc do patologa. – Naprawdę zamierzasz wywlekać tu wszystkie brudy? Zawsze byłeś dobry w upokarzaniu, ale nie zrobisz mi tego przy kolejnej osobie. – szepnął pochylając się na wysokość jego twarzy.
– Nie nie zrobię. – karzeł spojrzał mu pewnie w oczy. – Nie zrobię tylko dlatego, że zmądrzałem. – dokończył, po czym wyminął mojego partnera i podszedł do ciała.

~

Przemierzając kolejną pustą ulicę nie mogłam poskładać myśli. Po raz kolejny zastanawiałam się co stało się z moim dotychczasowym życiem. W ciągu trzech dni zmieniło się diametralnie, a co gorsze nic z tego wszystkiego nie miało sensu. Wilkołak ścigający przestępców, wampirza sekta odprawiająca jakieś krwawe rytuały, smok-biznesmen, a wszystko to w centrum Atlanty – mojego domu od ponad sześciu lat.
Nawet nie zauważyłam, jak nogi poprowadziły mnie przez pół miasta, na skrzyżowanie Centralnej i Marcina Lutra. Przystanęłam dokładnie obok średniej wielkości kościoła. Słońce już dawne zniknęło za budynkami, toteż na ulicach zrobiło się ciemno, a zimny wiatr kazał mi od razu dopiąć kurtkę. Spojrzałam na budynek zbudowany z jasnej cekły, z którego okien wydobywało się nikłe światło. Miał dwie wieże, zakończone mniejszymi białymi czubkami, a wyższa z nich sięgała nieco ponad pobliskie budowle.
– Co mi szkodzi. – szepnęłam, po czym skierowałam się w stronę schodów.
Wnętrze oświetlały przyciemnione latarnie rozwieszone po obu stronach głównego przejścia. Bo bokach, zaraz przy oknach ustawionych było po kilka świec, podświetlających nieco okryte mrokiem wnęki odcięte rzędem kolumn. Usiadłam w jednej z ław i spojrzałam na rozetę umieszczoną nad białym prezbiterium.
Nagle usłyszałam odgłos otwieranych drzwi. Spojrzałam w kierunku ołtarza zza którego wyłoniła się postać odziana w czerń.
– Co ja do cholery wyprawiam. – szepnęłam ponownie i zerwałam się natychmiast z miejsca.
– Czy coś się stało drogie dziecko? – zatrzymałam się.
– Nie, nie nic. Ja... – zawahałam się. – Nie powinno mnie tu być.
– Najwyraźniej Bóg chciał, żebyś tu była i ze mną porozmawiała. – uśmiechnął się, jednak nie umiałam odnaleźć w tym geście szczerości.
– Przepraszam. To naprawdę zły pomysł.
– To miejsce jest domem dla wszystkich, nawet zbłąkanych owieczek.
– Nie jestem żadną owieczką! – podniosłam nieco głos, lecz zaraz skarciłam się w myślach.
– Wyczuwam gniew w twoich słowach drogie dziecko. Jesteś przepełniona złymi myślami, jesteś rozdarta.
– Pan...ksiądz jest jasnowidzem? – spytałam, a ten zaśmiał się gorzko.
– Jasnowidze używają magii, a ta jest niezgodna z naukami Chrystusa. Jestem po prostu oddanym wysłannikiem Boga, możesz mi powiedzieć co cię trapi.
– Chciałabym. Bardzo chciałabym komuś to wszystko powiedzieć, ale nie mogę. Uznałby mnie ksiądz za wariatkę.
– Na pewno nie. – uśmiechną się ponownie. Miałam ochotę się przełamać, jednak szybko zauważyłam, że coś jest nie tak.
– Muszę iść. – rzuciłam szybko i nim mężczyzna zdążył coś powiedzieć odwróciłam się i szybkim, bardzo szybkim krokiem wyszłam z kościoła, po czym oparłam się o zamknięte drzwi.
– Co to do cholery miało być! – warknęłam i uderzyłam pięścią w drewno za sobą.
Niespodziewanie poczułam dziwny impuls. Spojrzałam szybko w mrok ulicy. Ktoś tam stał. Stał i obserwował. Instynktownie sięgnęłam po broń i powoli zaczęłam kierować się w stronę istoty. Jednak ta w bardzo szybkim tempie zaczęła oddalać się w stronę  pobliskiego parku.
– Hej! – krzyknęłam i czym prędzej zaczęłam biec za nią. Gdy skręciłam za budynkiem i wbiegłam do parku nikogo tam nie było. Stałam chwilę nasłuchując, ale nic się nie wydarzyło.

~

– Jeszcze jednego. – powiedział chłopak siedzący przy zapyziałym barze. – A kogóż to nam tu los przysłał?
– Nie jestem w nastroju do żartów Eli. – stwierdziłam siadając obok.
– Dla tej pani to samo. – spojrzałam na niego pytająco.
– Whisky. – uśmiechnął się sztucznie.
– Już nie hipnotyzujesz mnie wzrokiem?
– Nie ma takiej potrzeby. Robię to zazwyczaj przy pierwszym spotkaniu, ale nie ze wszystkimi, więc możesz czuć się wyróżniona.
– Ależ dziękuję.
– Co cię tu sprowadza? Jesteś zdenerwowana.
– Mamy kolejną martwą dziewczynę.
– I zapewne przyszłaś spytać czy coś o tym wiem.
– Nie...sama nie wiem czemu tu przyszłam. – zawahałam się nieco. – Pewne North by się nieźle wkurwił, gdyby się dowiedział.
– Aż tak przejmujesz się jego opinią? – wyprostował się, kiedy barman podał nam trunki.
– To nie tak...
– Musisz się nauczyć żyć w tym świecie – przerwał mi. – bo inaczej będzie tak tobą pomiatał do końca życia.
– Łatwo powiedzieć.
– A jeszcze łatwiej zrobić. Już czynisz pierwsze kroki.
– Skąd ty tyle wiesz? W ogóle to kim jesteś? – spytałam nie mogąc już wytrzymać tej ciekawości. Chłopak odwrócił się do mnie. Nie czułam już aż takiego przerażenia jak w przypadku Northa, ale i tak przeszedł mnie zimny dreszcz na widok jego lodowo-błękitnych tęczówek i pionowych, wąskich źrenic.
– Mam zgadywać? – uśmiechnął się ponownie. – Jesteś jak Bernie?
– Brawo mała, zaczynasz odróżniać najstarszą istniejącą rasę.
– Muszę to zapisać, smok chlejący whisky.
– No, rzeczywiście muszę przyznać, że ludzie wymyślili kilka pożytecznych rzeczy.
– I ty tak szybko je polubiłeś... – upiłam łyk wspomnianego trunku.
– Już trochę chodzę po tym świecie, przeżyłem wiele, wiele zobaczyłem. Ale dopiero od niedawna pozwolono mi zażyć waszego ludzkiego życia. W przeciwieństwie do North'a, który od urodzenia był wprowadzany w tę społeczność ja musiałem się nauczyć, zaczynając od zwykłego współżycia z ludźmi.
– Rozumiem.
– Hej, lala! – usłyszałam niewyraźne wołanie zza pleców. – Chodź tu, zabawimy się! – spojrzałam na na oko trzydziestoletniego faceta. O ile dobrze widziałam miał całą koszulkę uwaloną wymiocinami.
– Polecałbym się najpierw umyć, nim zagadasz do jakiejkolwiek kobiety, bo walisz na kilometr.
– Nie do ciebie mówię dzieciaku! – warknął do Eli'a.
– Ten DZIECIAK dobrze mówi. – sięgnęłam po szklankę, zupełnie nie spodziewając się nagłego szarpnięcia. Ledwo co zachowałam równowagę , gdy pijany mężczyzna chwycił mnie za kołnierz i pociągnął do tyłu. Trzymana przeze mnie szkocka z hukiem wylądowała na podłodze. Chciałam go obezwładnić, jednak nawet nie wiem kiedy obok pojawił się Eli. Chwycił napastnika, a ten natychmiast z bólu odgiął się do tyłu. Odwróciłam się w ich stronę. Trzech towarzyszy mężczyzny patrzyło na smoka z niedowierzaniem.
– Tak nie traktuje się kobiety, zapamiętaj. – powiedział spoglądając mu w oczy. Mogłam się tylko domyślać co działo się aktualnie w głowie tego pijaka. Eli puścił go i wyprostował się. Nagle pojawiła się inna rzecz, która mnie zainteresowała.

~

– Mogę ci zadać ostatnie pytanie? – spytałam, kiedy zbliżaliśmy się już do mojej kamienicy. – Od czego jest ta blizna na twoim karku? – Eli jakby spoważniał nieco i przyłożył dłoń do wspomnianego miejsca.
– Ta blizna – zaczął powoli. – jest powodem, dzięki któremu mogę być tu gdzie jestem. Jeśli chcesz wiedzieć coś więcej powinnaś spytać kogoś ze swojej agencji. – to zabrzmiało dość tajemniczo.
– Chcesz powiedzieć, że agencja coś przede mną ukrywa?
– Nie mnie o to pytaj, to nie ja ustalam ile możesz wiedzieć, jednak nie chce mieć ich na głowie przez zbyt długi język.

– Dobrze. To...to do kiedyś. – szepnęłam i skierowałam się do bramy. Jeszcze wchodząc do mieszkania w mojej głowie krążyło dziwne uczucie bycia oszukiwaną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz