„To, co robię, nie musi mieć sensu dla nikogo poza mną. Na tym polega piękno szaleństwa.”
Dwadzieścia minut później
byliśmy już przed lokalem „Chicas”, z którego wydobywały się
smakowite zapachy. Kiedy weszliśmy do podłużnego pomieszczenia
pierwszym co wyłapały moje oczy był drewniany bar ciągnący się
jakieś pięć metrów w przód, przed którym stały krzesła barowe
każde z narzutą w ciepłych odcieniach brązu, czerwieni i
pomarańczy. Tuż za ladą ustawiono ciemnobrązowy regał ozdobiony
masą różnorakich alkoholi. Po prawej natomiast postawiono kilka
różniących się od siebie drewnianych stolików. W przeciwległej
ścianie znajdowało się przejście do następnej, mniejszej salki, a
zaraz obok kręcone schody na wyższe pięterko, z którego widać
było pierwsze pomieszczenie.
– Gdzie siadamy? – zapytał
niespodziewanie machając jednocześnie do barmanki.
– Może na górze. –
rzuciłam, a mężczyzna przytaknął na zgodę. Usiedliśmy przy
jednym z czterech znajdujących się tam stolików, ustawionym
najdalej od barierki. Od razu przyszła do nas blondwłosa kelnerka z
nieźle uwydatnionym biustem.
– Hola amigos! –
powiedziała radośnie z wyraźnym hiszpańskim akcentem.
– Hola Maria. – odparł jej
Daniel z równym entuzjazmem.
– Kogo tu nam
przyprowadziłeś? – spytała spoglądając na mnie swoimi
brązowymi oczyma.
– Moja nowa partnerka.
– O! A co z Kristi compañero?
– szturchnęła go zaczepnie łokciem.
– Niestety musieli ją
przenieść do innego miasta ze względu na naszą...relację. –
rzekł uśmiechając się przy tym szelmowsko. Odkaszlnęłam chcąc
delikatnie dać do zrozumienia rozmówcom, że ja też tu jeszcze
jestem.
– Ah tak. Mela poznaj proszę
Marię Gastelum, moją przyjaciółkę. – spojrzeli na siebie
znacząco. – I zarazem jedną z przedstawicielek mojej rasy. –
zobaczyłam wyciągniętą w swoją stronę dłoń i równie szybko
co ostatnio uścisnęłam ją.
– Melanie Crawford. –
odparłam obserwując ja uważnie.
– Nie musisz się obawiać,
ja nie gryzę...no może czasem. – uśmiechnęła się ponownie. Chociaż bardziej powinnam stwierdzić, że ona cały czas się
uśmiecha. – Co chcecie amigos?
– Dla mnie woda.
– Naprawdę? – spytał
zaskoczony Daniel. – Wiesz ile czasu tu jeszcze spędzimy? Zamów
coś, ja stawiam. – próbował mnie zachęcić.
– Widzę, że pieniędzy ci
nie brakuje. – spojrzałam na niego nieco kpiąco i sięgnęłam po
małe menu leżące na stoliku. Przekopując wzrokiem wszystkie te
skomplikowane nazwy wreszcie wybrałam coś, co mogło okazać się
jadalne.
– W
takim razie wezmę paelle.
– Dobry wybór. – puściła
mi oczko.
– Dla mnie to co zwykle. –
odchylił się krzyżując jednocześnie ręce za głową i odprowadził Marię
wzrokiem, zapewne koncentrującym się na dolnych partiach ciała.
Siedzieliśmy w milczeniu dłuższą chwilę wsłuchując się w
śmiechy i rozmowy dobiegające z dolnej części.
– Będziemy tak siedzieć? –
spytałam w końcu.
– Czekam na jakieś pytania.
– Jakieś pytania... –
mruknęłam do siebie. – Powiesz mi coś o tej agencji?
– To to wiem, no ale co
chcesz wiedzieć?
– Nie wiem no...wszystko co
ważne.
– Zacznijmy więc od tego...
– zaczął sięgając do kieszeni. – Że mam tu twoją
legitymację. – dodał kładąc na stół białą plakietkę z moim
zdjęciem i danymi.
– Może powiesz mi coś o
lu...osobach?
– Dobry pomysł. Zacznę może
od dyrektora Leonarda Dale'a. Jest człowiekiem i to wymagającym
człowiekiem. Im wyższy masz stopień, tym więcej od ciebie wymaga
i za najmniejszy błąd może cię wywalić. Oprócz tego człowiek
ze stali, jak zapewne zauważyłaś po jego wyglądzie.
– Ciężko to przegapić.
– No właśnie. Póki co
raczej nie będziesz go często spotykać, więc tyle powinno ci na
jego temat wystarczyć. Co to Andersona i Baxtera to nie ma się nimi
co przejmować. Ich zadaniem jest jedynie dostarczać nowych rekrutów
do agencji. Swoją drogą to z Andersona jest kawał chuja.
– Ale zaraz, jak wyłapują
nowe osoby? Przecież nie ogarną sami całego miasta.
– W tym się zgodzę. Obydwaj
są ludźmi, co też ma znaczenie. Ale mają do dyspozycji całą
listę tajniaków, których lokują gdzie im się żywnie podoba.
– Zaraz zaraz zaraz. –
spoważniałam nieco. – Czyli mam rozumieć, że ktoś na moim
komisariacie jest tajniakiem?
– Zapewne tak. – odparł
spokojnie, a ja prychnęłam w złości. – Z tego co wiem to nie
znasz póki co nikogo więcej.
– No nie.
– To przejdę teraz do samego
systemu. Nasza praca nie różni się zbytnio od tego, co robiłaś
wcześniej, oprócz tego jednego szczegółu. Zajmujemy się IN-ami,
czyli...
– Istotami Nadprzyrodzonymi.
– dokończyłam za niego.
– No ładnie się uczysz. –
powiedział zadowolony. – Istnieje też coś takiego jak lista WIN,
czyli Wykaz IN-ów. W nim znajdują się, pomijając nazwy ras
dozwolonych, nazwiska i adresy wszystkich zameldowanych IN-ów w
mieście.
– A te niezameldowane?
– No właśnie...i tu
pojawiają się Hunterzy polujący na niebezpieczne osobniki. Jeśli
kiedyś jakimś cudem spotkasz któregoś z nich, to radzę ci się
trzymać od niego z daleka. To dość nieciekawe typki. – przerwał
widząc nadchodzącą Marię.
– Proszę bardzo amigos. –
odparła stawiając przed nami pokaźne naczynia, wypełnione
smakowicie wyglądającymi daniami.
– Dzięki Maria. –
uśmiechnął się do niej, a ona zaraz odwzajemniła uśmiech.
Niespodziewanie jednak cała sala, w której do tej pory panował
gwar naraz ucichła. Poczułam jakieś dziwne uczucie, jakby potężną
energię. Daniel i Maria również przestali głupio szczerzyć się
do siebie, a blondwłosa podeszła do drewnianej barierki. Kiedy
zobaczyłam, że mężczyzna również zbliża się to ogrodzenia
sama miałam ochotę zobaczyć o co chodzi. Gdy spojrzałam w dół
spostrzegłam stojącego przy drzwiach faceta w czarnej marynarce i
jasno niebieskiej koszuli. Kosmyki jego krótkich włosów odstawały
mu na wszystkie strony przywodząc na myśl jeża. Do tego
dwukolorowego jeża, bo spod platynowych odrostów wyłaniał się
ciemny brąz.
– O co chodzi? – szepnęłam,
lecz Daniel szybkim gestem nakazał mi milczenie. Tajemniczy przybysz
spojrzał w naszą stronę z wyrazem twarzy przypominającym z kolei
wiecznie uśmiechniętą hienę. Dopiero teraz zauważyłam, że
mężczyźni siedzący do tej pory na dole przy stolikach, teraz
stali, a całe to zbiorowisko wyglądało jak stado wilków chcące
wygonić ze swojego terenu przybłędę.
– Szukam Sussane. – rzucił
niewzruszony podnosząc dumnie głowę. W tej samej chwili Maria
przeskoczyła przez barierkę zgrabnie upadając zaraz przed jeżem.
– Nie ma jej dzisiaj. –
powiedziała spokojnie.
– Oh, to przykre. A kiedy
raczy się pojawić? Mam z nią jeszcze kilka kwestii do
przedyskutowania.
– Nic od niej nie dostaniesz.
– Czyżby? – uśmiechną
się pogardliwie. – Oto dokument świadczący o tym, że dobiliśmy
targu. – niespodziewanie poczułam dziwne wibracje, a gdy
spojrzałam na dłonie Northa wbijały się one wręcz w trzymane
drewno.
– Co jej zrobiłeś draniu?!
– warknęła, a jej głos przeplatał się z warczeniem wilka.
– Spokojnie. Twojej siostrze
nic nie jest.
– Bernie! – wtrącił się
Daniel. – Wiesz, że masz tu przedstawiciela władzy i jeśli to co
mówisz okaże się kłamstwem mogę zarzucić ci podrobienie
dokumentów, a może i porwanie.
– I co mi zrobisz wilczku?
Podrapiesz mnie? Wiesz, że ze mną nie warto zaczynać. –
szturchnęłam partnera nie rozumiejąc, czemu mnie pominął, a ten
kazał mi się odsunąć, jednak ja nie chciałam ponownie ulegać. –
Widzę, że koleżanka nie chce współpracować. – uśmiechnął
się ponownie. – Już ci się znudziła ta twoja poprzednia, jak
jej tam było...Laura tak? – spojrzałam na Daniela. W jego oczach
widziałam furię, istną burzę uczuć od gniewu po smutek.
– Wybaczcie wilczki. Myślę,
że już dość namieszałem. Pozwolicie, że się ulotnię. – i
tym samym opuścił budynek. Jednak wszyscy nadal spoczywali w tych
samych pozycjach.
– North? – spytałam po
chwili, gdy zauważyłam, że mężczyzna nie oddycha. Ten spojrzał
na mnie i bez słowa usiadł ponowie przy stoliku. – Mogę spytać
kto to był? – rzuciłam ostrożnie, nie chcąc wywołać tym
pytaniem u niego większego gniewu.
– Bernie Silviera, pieprzony
smok i były promotor modelek. – odparł nawet na mnie nie patrząc.
– Patrząc na ciebie to nie
wiem czy chcesz jeszcze rozmawiać.
– Nie nie spokojnie. Możemy
jeszcze porozmawiać.
– No dobrze. – miałam
zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale nie chciałam już dziś pytać
kim jest owa Laura. Widzę, że życie w tym drugim społeczeństwie
wcale nie jest łatwiejsze od ludzkiego.
~
Około godziny siedemnastej
wróciłam do domu. Byłam tak wściekła zarówno na samą siebie,
jak i na całą tę pieprzoną agencję. Zanim rozstałam się z
Northem, ten zdążył mi powiedzieć co nieco o moich obowiązkach,
ale i dosadnie opowiedział mi o karach.
Zdjęłam kurtkę, buty i
spojrzałam w stronę kanapy, na której spoczywał Stev.
– Nie było cię dzisiaj w
pracy. – stwierdził poważnie.
– Musiałam coś załatwić.
– Frost powiedział, że nie
będziesz już z nami pracować. – powiedział sucho, po czym wstał
i chwiejnym krokiem podszedł do mnie. – Co się dzieje? –
chwycił mnie za ramiona.
– Nie chcę o tym mówić. –
spojrzałam w bok.
– Jesteś moją partnerką do
kurwy nędzy! – rzucił nieco załamanym głosem.
– Piłeś?
– Trochę.
– Zostało ci coś? –
spytałam spoglądając na stolik, wokół którego walało się
kilka puszek po piwie.
– Coś się znajdzie.
Kilkanaście minut później
czułam się już nieco luźniej, jednak moja frustracja związana z
nową pracą jeszcze bardziej urosła. Spojrzałam z podłogi na
Steva siedzącego znowu na kanapie. Muszę przyznać, że widziany z
tej perspektywy wyglądał bardzo pociągająco.
– Nie uważasz, że jest tu
nieco za ciepło? – spytałam zaczepnie.
– To otwórz okno. –
mruknął odchylając głowę.
– Wolę zrobić coś innego.
– szepnęłam zbliżając się do niego i wolnymi ruchami zaczęłam
rozpinać jego koszulę.
Minęły przeszło trzy godziny
nim daliśmy upust swoim emocjom i rozładowaliśmy nieco napięcie.
– Chcesz kanapki? –
spytałam podchodząc do niego z całym talerzem zapchanym kromkami.
– Mogę ze dwie.
– Chyba żartujesz! –
prychnęłam. – Sama nie zjem tylu!
– To po co tyle zrobiłaś? –
uśmiechnął się złośliwie.
– Bo zawsze PO jesteś
głodny.
– Ale dziś nie jestem. –
powiedział nieco poważniejąc.
– Właśnie widzę. –
wzięłam dwie kanapki, położyłam tacę na stoliku i usiadłam
obok niego na kanapie podając mu jedną z nich.
– Chcesz pogadać? –
zaczęłam ostrożnie.
– Taa... – rzucił jakby
wyrywając się z zamyślenia i spojrzał na mnie. – Chciałbym
wrócić do wcześniejszej rozmowy. Powiesz mi o co chodziło z tymi
facetami?
– Gdybym sama wiedziała. –
mruknęłam odwracając wzrok.
– Nie rozumiem. Najpierw
uciekasz z miejsca zbrodni, potem w budzie pojawiają się te typki,
które napadają na nas we własnym mieszkaniu, a ty wychodzisz z
nimi, wracasz i jak gdyby nigdy nic idziesz spać, bez słowa. A
potem jeszcze nie pojawiasz się w pracy.
– Wiem, że to wygląda
nieciekawie – oparłam się o jego ramię. – Ale sama nie umiem
wytłumaczyć o co chodzi. – odparłam, w sumie zgodnie z prawdą.
Nie umiałam wyjaśnić o co tak naprawdę chodziło, ale wiedziałam,
że nie było to nic dobrego.
– Ciekawie. – rzucił sucho
i zabrał się za kanapkę.
I w tym momencie pomyślałam,
że prawdopodobnie wplątałam się w coś, z czego bardzo trudno
będzie mi się wyplątać, jednak co będę musiała zaakceptować w
najbliższym czasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz