sobota, 20 lutego 2016

"Arbitrium" część IV


„To, co robię, nie musi mieć sensu dla nikogo poza mną. Na tym polega piękno szaleństwa.”


Dwadzieścia minut później byliśmy już przed lokalem „Chicas”, z którego wydobywały się smakowite zapachy. Kiedy weszliśmy do podłużnego pomieszczenia pierwszym co wyłapały moje oczy był drewniany bar ciągnący się jakieś pięć metrów w przód, przed którym stały krzesła barowe każde z narzutą w ciepłych odcieniach brązu, czerwieni i pomarańczy. Tuż za ladą ustawiono ciemnobrązowy regał ozdobiony masą różnorakich alkoholi. Po prawej natomiast postawiono kilka różniących się od siebie drewnianych stolików. W przeciwległej ścianie znajdowało się przejście do następnej, mniejszej salki, a zaraz obok kręcone schody na wyższe pięterko, z którego widać było pierwsze pomieszczenie.
– Gdzie siadamy? – zapytał niespodziewanie machając jednocześnie do barmanki.
– Może na górze. – rzuciłam, a mężczyzna przytaknął na zgodę. Usiedliśmy przy jednym z czterech znajdujących się tam stolików, ustawionym najdalej od barierki. Od razu przyszła do nas blondwłosa kelnerka z nieźle uwydatnionym biustem.
– Hola amigos! – powiedziała radośnie z wyraźnym hiszpańskim akcentem.
– Hola Maria. – odparł jej Daniel z równym entuzjazmem.
– Kogo tu nam przyprowadziłeś? – spytała spoglądając na mnie swoimi brązowymi oczyma.
– Moja nowa partnerka.
– O! A co z Kristi compañero? – szturchnęła go zaczepnie łokciem.
– Niestety musieli ją przenieść do innego miasta ze względu na naszą...relację. – rzekł uśmiechając się przy tym szelmowsko. Odkaszlnęłam chcąc delikatnie dać do zrozumienia rozmówcom, że ja też tu jeszcze jestem.
– Ah tak. Mela poznaj proszę Marię Gastelum, moją przyjaciółkę. – spojrzeli na siebie znacząco. – I zarazem jedną z przedstawicielek mojej rasy. – zobaczyłam wyciągniętą w swoją stronę dłoń i równie szybko co ostatnio uścisnęłam ją.
– Melanie Crawford. – odparłam obserwując ja uważnie.
– Nie musisz się obawiać, ja nie gryzę...no może czasem. – uśmiechnęła się ponownie. Chociaż bardziej powinnam stwierdzić, że ona cały czas się uśmiecha. – Co chcecie amigos?
– Dla mnie woda.
– Naprawdę? – spytał zaskoczony Daniel. – Wiesz ile czasu tu jeszcze spędzimy? Zamów coś, ja stawiam. – próbował mnie zachęcić.
– Widzę, że pieniędzy ci nie brakuje. – spojrzałam na niego nieco kpiąco i sięgnęłam po małe menu leżące na stoliku. Przekopując wzrokiem wszystkie te skomplikowane nazwy wreszcie wybrałam coś, co mogło okazać się jadalne.
– W takim razie wezmę paelle.
– Dobry wybór. – puściła mi oczko.
– Dla mnie to co zwykle. – odchylił się krzyżując jednocześnie ręce za głową i odprowadził Marię wzrokiem, zapewne koncentrującym się na dolnych partiach ciała. Siedzieliśmy w milczeniu dłuższą chwilę wsłuchując się w śmiechy i rozmowy dobiegające z dolnej części.
– Będziemy tak siedzieć? – spytałam w końcu.
– Czekam na jakieś pytania.
– Jakieś pytania... – mruknęłam do siebie. – Powiesz mi coś o tej agencji?
– To to wiem, no ale co chcesz wiedzieć?
– Nie wiem no...wszystko co ważne.
– Zacznijmy więc od tego... – zaczął sięgając do kieszeni. – Że mam tu twoją legitymację. – dodał kładąc na stół białą plakietkę z moim zdjęciem i danymi.
– Może powiesz mi coś o lu...osobach?
– Dobry pomysł. Zacznę może od dyrektora Leonarda Dale'a. Jest człowiekiem i to wymagającym człowiekiem. Im wyższy masz stopień, tym więcej od ciebie wymaga i za najmniejszy błąd może cię wywalić. Oprócz tego człowiek ze stali, jak zapewne zauważyłaś po jego wyglądzie.
– Ciężko to przegapić.
– No właśnie. Póki co raczej nie będziesz go często spotykać, więc tyle powinno ci na jego temat wystarczyć. Co to Andersona i Baxtera to nie ma się nimi co przejmować. Ich zadaniem jest jedynie dostarczać nowych rekrutów do agencji. Swoją drogą to z Andersona jest kawał chuja.
– Ale zaraz, jak wyłapują nowe osoby? Przecież nie ogarną sami całego miasta.
– W tym się zgodzę. Obydwaj są ludźmi, co też ma znaczenie. Ale mają do dyspozycji całą listę tajniaków, których lokują gdzie im się żywnie podoba.
– Zaraz zaraz zaraz. – spoważniałam nieco. – Czyli mam rozumieć, że ktoś na moim komisariacie jest tajniakiem?
– Zapewne tak. – odparł spokojnie, a ja prychnęłam w złości. – Z tego co wiem to nie znasz póki co nikogo więcej.
– No nie.
– To przejdę teraz do samego systemu. Nasza praca nie różni się zbytnio od tego, co robiłaś wcześniej, oprócz tego jednego szczegółu. Zajmujemy się IN-ami, czyli...
– Istotami Nadprzyrodzonymi. – dokończyłam za niego.
– No ładnie się uczysz. – powiedział zadowolony. – Istnieje też coś takiego jak lista WIN, czyli Wykaz IN-ów. W nim znajdują się, pomijając nazwy ras dozwolonych, nazwiska i adresy wszystkich zameldowanych IN-ów w mieście.
– A te niezameldowane?
– No właśnie...i tu pojawiają się Hunterzy polujący na niebezpieczne osobniki. Jeśli kiedyś jakimś cudem spotkasz któregoś z nich, to radzę ci się trzymać od niego z daleka. To dość nieciekawe typki. – przerwał widząc nadchodzącą Marię.
– Proszę bardzo amigos. – odparła stawiając przed nami pokaźne naczynia, wypełnione smakowicie wyglądającymi daniami.
– Dzięki Maria. – uśmiechnął się do niej, a ona zaraz odwzajemniła uśmiech. Niespodziewanie jednak cała sala, w której do tej pory panował gwar naraz ucichła. Poczułam jakieś dziwne uczucie, jakby potężną energię. Daniel i Maria również przestali głupio szczerzyć się do siebie, a blondwłosa podeszła do drewnianej barierki. Kiedy zobaczyłam, że mężczyzna również zbliża się to ogrodzenia sama miałam ochotę zobaczyć o co chodzi. Gdy spojrzałam w dół spostrzegłam stojącego przy drzwiach faceta w czarnej marynarce i jasno niebieskiej koszuli. Kosmyki jego krótkich włosów odstawały mu na wszystkie strony przywodząc na myśl jeża. Do tego dwukolorowego jeża, bo spod platynowych odrostów wyłaniał się ciemny brąz.
– O co chodzi? – szepnęłam, lecz Daniel szybkim gestem nakazał mi milczenie. Tajemniczy przybysz spojrzał w naszą stronę z wyrazem twarzy przypominającym z kolei wiecznie uśmiechniętą hienę. Dopiero teraz zauważyłam, że mężczyźni siedzący do tej pory na dole przy stolikach, teraz stali, a całe to zbiorowisko wyglądało jak stado wilków chcące wygonić ze swojego terenu przybłędę.
– Szukam Sussane. – rzucił niewzruszony podnosząc dumnie głowę. W tej samej chwili Maria przeskoczyła przez barierkę zgrabnie upadając zaraz przed jeżem.
– Nie ma jej dzisiaj. – powiedziała spokojnie.
– Oh, to przykre. A kiedy raczy się pojawić? Mam z nią jeszcze kilka kwestii do przedyskutowania.
– Nic od niej nie dostaniesz.
– Czyżby? – uśmiechną się pogardliwie. – Oto dokument świadczący o tym, że dobiliśmy targu. – niespodziewanie poczułam dziwne wibracje, a gdy spojrzałam na dłonie Northa wbijały się one wręcz w trzymane drewno.
– Co jej zrobiłeś draniu?! – warknęła, a jej głos przeplatał się z warczeniem wilka.
– Spokojnie. Twojej siostrze nic nie jest.
– Bernie! – wtrącił się Daniel. – Wiesz, że masz tu przedstawiciela władzy i jeśli to co mówisz okaże się kłamstwem mogę zarzucić ci podrobienie dokumentów, a może i porwanie.
– I co mi zrobisz wilczku? Podrapiesz mnie? Wiesz, że ze mną nie warto zaczynać. – szturchnęłam partnera nie rozumiejąc, czemu mnie pominął, a ten kazał mi się odsunąć, jednak ja nie chciałam ponownie ulegać. – Widzę, że koleżanka nie chce współpracować. – uśmiechnął się ponownie. – Już ci się znudziła ta twoja poprzednia, jak jej tam było...Laura tak? – spojrzałam na Daniela. W jego oczach widziałam furię, istną burzę uczuć od gniewu po smutek.
– Wybaczcie wilczki. Myślę, że już dość namieszałem. Pozwolicie, że się ulotnię. – i tym samym opuścił budynek. Jednak wszyscy nadal spoczywali w tych samych pozycjach.
– North? – spytałam po chwili, gdy zauważyłam, że mężczyzna nie oddycha. Ten spojrzał na mnie i bez słowa usiadł ponowie przy stoliku. – Mogę spytać kto to był? – rzuciłam ostrożnie, nie chcąc wywołać tym pytaniem u niego większego gniewu.
– Bernie Silviera, pieprzony smok i były promotor modelek. – odparł nawet na mnie nie patrząc.
– Patrząc na ciebie to nie wiem czy chcesz jeszcze rozmawiać.
– Nie nie spokojnie. Możemy jeszcze porozmawiać.
– No dobrze. – miałam zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale nie chciałam już dziś pytać kim jest owa Laura. Widzę, że życie w tym drugim społeczeństwie wcale nie jest łatwiejsze od ludzkiego.

~

Około godziny siedemnastej wróciłam do domu. Byłam tak wściekła zarówno na samą siebie, jak i na całą tę pieprzoną agencję. Zanim rozstałam się z Northem, ten zdążył mi powiedzieć co nieco o moich obowiązkach, ale i dosadnie opowiedział mi o karach.
Zdjęłam kurtkę, buty i spojrzałam w stronę kanapy, na której spoczywał Stev.
– Nie było cię dzisiaj w pracy. – stwierdził poważnie.
– Musiałam coś załatwić.
– Frost powiedział, że nie będziesz już z nami pracować. – powiedział sucho, po czym wstał i chwiejnym krokiem podszedł do mnie. – Co się dzieje? – chwycił mnie za ramiona.
– Nie chcę o tym mówić. – spojrzałam w bok.
– Jesteś moją partnerką do kurwy nędzy! – rzucił nieco załamanym głosem.
– Piłeś?
– Trochę.
– Zostało ci coś? – spytałam spoglądając na stolik, wokół którego walało się kilka puszek po piwie.
– Coś się znajdzie.
Kilkanaście minut później czułam się już nieco luźniej, jednak moja frustracja związana z nową pracą jeszcze bardziej urosła. Spojrzałam z podłogi na Steva siedzącego znowu na kanapie. Muszę przyznać, że widziany z tej perspektywy wyglądał bardzo pociągająco.
– Nie uważasz, że jest tu nieco za ciepło? – spytałam zaczepnie.
– To otwórz okno. – mruknął odchylając głowę.
– Wolę zrobić coś innego. – szepnęłam zbliżając się do niego i wolnymi ruchami zaczęłam rozpinać jego koszulę.
Minęły przeszło trzy godziny nim daliśmy upust swoim emocjom i rozładowaliśmy nieco napięcie.
– Chcesz kanapki? – spytałam podchodząc do niego z całym talerzem zapchanym kromkami.
– Mogę ze dwie.
– Chyba żartujesz! – prychnęłam. – Sama nie zjem tylu!
– To po co tyle zrobiłaś? – uśmiechnął się złośliwie.
– Bo zawsze PO jesteś głodny.
– Ale dziś nie jestem. – powiedział nieco poważniejąc.
– Właśnie widzę. – wzięłam dwie kanapki, położyłam tacę na stoliku i usiadłam obok niego na kanapie podając mu jedną z nich.
– Chcesz pogadać? – zaczęłam ostrożnie.
– Taa... – rzucił jakby wyrywając się z zamyślenia i spojrzał na mnie. – Chciałbym wrócić do wcześniejszej rozmowy. Powiesz mi o co chodziło z tymi facetami?
– Gdybym sama wiedziała. – mruknęłam odwracając wzrok.
– Nie rozumiem. Najpierw uciekasz z miejsca zbrodni, potem w budzie pojawiają się te typki, które napadają na nas we własnym mieszkaniu, a ty wychodzisz z nimi, wracasz i jak gdyby nigdy nic idziesz spać, bez słowa. A potem jeszcze nie pojawiasz się w pracy.
– Wiem, że to wygląda nieciekawie – oparłam się o jego ramię. – Ale sama nie umiem wytłumaczyć o co chodzi. – odparłam, w sumie zgodnie z prawdą. Nie umiałam wyjaśnić o co tak naprawdę chodziło, ale wiedziałam, że nie było to nic dobrego.
– Ciekawie. – rzucił sucho i zabrał się za kanapkę.

I w tym momencie pomyślałam, że prawdopodobnie wplątałam się w coś, z czego bardzo trudno będzie mi się wyplątać, jednak co będę musiała zaakceptować w najbliższym czasie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz