"Wrogowie często mówią prawdę, przyjaciele nigdy."
– Dzień dobry pani Shildo. –
powiedziałam pani w ziemistej garsonce, kiedy przechodziłam rano
przez główny hol. Ta znowu odpowiedziała tym swoim miłym
głosikiem, nie dziwiąc się nawet skąd znam jej imię. Shilda
Spicer była wiedźmą. Ale nie taką typową chciwą wiedźmą z
garbatym nosem, jak przedstawiają je w bajkach. Shilda, i owszem,
miała niezbyt przyjazny wyraz twarzy, ale nic, dosłownie nic nie
odróżniało jej od tysięcy innych kobiet w okolicy
sześćdziesiątki.
– Pokój
315 po lewej stronie. – powiedziała nie odrywając się od swojego
zajęcia. Nawet nie zdziwiło mnie to, że wie gdzie idę.
Podziękowałam jej i ruszyłam dalej.
Minęłam zakręt i weszłam do
jasnej przestronnej windy wypełnionej lustrami, na podświetlonym
panelu wybrałam numer dwa. Gdy winda ruszyła spojrzałam w jedno z
luster. Ujrzałam tam brązowooką brunetkę z lekko podkrążonymi
oczami i niewyraźną miną. Uśmiechnęłam się słabo. „Mogłam
się chociaż mocniej pomalować” pomyślałam, nim winda stanęła
na właściwym poziomie.
To piętro różniło się od trzeciego, na którym znajdował się gabinet dyrektora. O ile tamto wyglądało
jak w jakimś luksusowym budynku, o tyle to przypominało zwykły
elegancki hol biurowy o kolorystyce identycznej jak na dole, tylko z
dodatkiem okien. Ruszyłam w lewo wyszukując drzwi numer 315.
Zadziwiające było to, że nie śledczy, a agenci, jak ich tu
nazywają, mają przypisane całe pomieszczenie, a nie gnieżdżą
się w ciasnym, dusznym pokoju, stanowiącym jednocześnie przejście
do innych pomieszczeń.
Dojrzałam wreszcie wyczekiwaną
liczbę. Stanęłam przed pojedynczymi szarymi drzwiami, wzięłam
głęboki wdech i weszłam do środka. To co zobaczyłam wprawiło
mnie w niemy zachwyt. Okna stanowiące właściwie większą część
przeciwległej do drzwi ściany, eleganckie szafy, regały i biurka
ustawione po wszystkich stronach pomieszczenia, jasnoszara wykładzina
na podłodze. A na środku ustawione w podkowę jasne stoły, przy
których znajdowały się dwie postacie. Brunetka z ciemniejszymi
odrostami przywołującymi na myśl ombre siedziała z nogami na
stole czytając prawdopodobnie jakiś raport. Facet natomiast
pochylał się nad nią opary jedną ręką o krzesło, drugą o
blat. Miał ciemnobrązowe, krótko ścięte włosy i ciepłe szare
oczy spoglądające teraz na mnie z zaciekawieniem.
– Cześć. – rzucił miło,
a wtedy również dziewczyna oderwała się od czytania i spojrzała
na mnie. Była ładna. Miała duże również szare oczy, żywą cerę
i ładne wydatne usta. Była wręcz nieco lalkowata i nijak nie byłam
w stanie połączyć jej z pracą w służbie prawa.
– Hej. – odezwała się
uśmiechając się szeroko. W ramach dobrego wychowania zamierzałam
odpowiedzieć, jednak nagle poczułam, że ktoś otworzył na oścież
drzwi, które do tej pory trzymałam uchylone, nawet nie do połowy.
Odskoczyłam jak oparzona.
– Widzę, że wszyscy w
komplecie. – rzucił zadziornie North. Wyglądał zupełnie inaczej
niż wczoraj. Biła od niego jakaś pozytywna energia, jednak jego
ubranie nadal pozostawiało wiele do życzenia.
– Mógłbyś mnie tak nie
straszyć. – warknęłam spoglądając na niego złowrogo. Ten
jednak nic sobie z tego nie zrobił i podszedł do jednego z biurek,
na którym stał laptop.
– Poznaliście już Melanie?
– spytał wskazując na mnie palcem i nie odrywając się nawet
znad włączonego ekranu. Brunetka szybko wstała i podeszła do
mnie. Była praktycznie mojego wzrostu.
– Sonya Abbott. – podała
mi dłoń. – A to Christopher Ford, mój partner.
– Melanie Crawford.
– Jest coś? – zapytał
North.
– Daj jej się może
zaaklimatyzować co Daniel? – rzuciła gniewnie Sonya. – Jak ci
się podoba biuro? Przestronniejsze niż ten mały komisariat co? –
kiwnęłam twierdząco głową. To co rzuciło mi się jeszcze w
oczy, a właściwie w nos to świeże powietrze i jakiś przyjemny
kwiatowy zapach unoszący się wokół.
– Jest o wiele przyjemniej
niż tam. – zaczęłam, ale zaraz skarciłam się w myślach. Co
ja mówię, przecież dopiero tak na nich nadawałam, a teraz dałam
się uwieść tym czystym korytarzom i miłym ludziom.
– Ale...nie wiem czy się odnajdę w takim eleganckim miejscu. –
dodałam.
– Na pewno. – objęła mnie
ramieniem, uśmiechnęła się i spojrzała ponownie na Northa. –
Macie jakąś robotę?
– Taa, centrala właśnie
dostała zgłoszenie o zwłokach dziewczyny.
– Człowieka? – zdziwiła
się Sonya. Nie wiem czemu, ale jakoś nie mogłam się przemóc do
mówienia North'owi po imieniu.
– Taa – powtórzył. –
Ale ze względu na okoliczności ta sprawa jest zdecydowanie dla nas.
– wstał, podszedł do jednej z szafek i wyjął z niej dwie, grube
srebrne walizki.
– Pokażecie mi potem
zdjęcia. – rzuciła wesoło Sonya wracając na swoje siedzące
miejsce. Spojrzałam pytająco na nią.
– Sonya ma bzika na punkcie
fotografii z miejsc zbrodni. – powiedział North przystając obok
mnie i dodał. – A tak w ogóle to jest żywiołakiem.
~
– Dobra, czyli mam rozumieć,
że w każdym duecie agentów jest jeden człowiek i jedna istota
nadprzyrodzona, tak? – spytałam upewniając się, kiedy stanęliśmy
już przy sporym magazynie przy Booth Street.
– Dokładnie tak. Taki system
świetnie się sprawdza. – odparł zatrzaskując drzwi srebrnego
chevroleta malibu, a zaraz potem opierając się na nich. Spojrzałam
na niego pytająco, a on odparł. – Nie wiem do końca, co tam
zastaniemy, ale bardzo cię proszę, abyś zachowała spokój i się
nie przeraziła.
– O-okej. – rzuciłam nieco
zaskoczona, patrząc jak wyjmuje walizki z bagażnika i zaraz potem
ruszyłam za nim w stronę budynku. Minęliśmy nieduży tłumek gapiów,
doszliśmy do policyjnej taśmy. North pokazał odznakę.
– A ona? – spytał
czarnoskóry policjant mierząc mnie pogardliwym wzrokiem.
– A ona ma imię i nie
posiada jeszcze odznaki, ale przepuścisz ją. – warknął North.
Nie widziałam wprawdzie jego twarzy, ale widziałam wyraz twarzy
policjanta, który natychmiast podniósł mi taśmę. Nim doszliśmy
do drzwi spytałam.
– Co mu zrobiłeś?
– Ja? Nic. To tylko mój urok
osobisty. – uśmiechną się, po czym wkroczyliśmy do środka.
Po obu stronach hangaru kilka
metrów od ścian znajdowały się wysokie rusztowania z ustawionymi
na nich pudłami i skrzyniami. Przed nami stał wózek widłowy.
Jednak, gdy tylko odsłoniła się przed nami ściana pomiędzy
rusztowaniami żołądek podszedł mi do gardła. Około pięciu
metrów nad ziemią, pod metalowym stropem wisiała przypięta
kajdanami naga dziewczyna. Jej ciało zwisało bezwładnie, sine i
nienaturalnie wychudzone, a to co najbardziej rzucało się w oczy to
wycięty na jej brzuchu pentagram, z którego uciekały zaschnięte
już zapewne strużki krwi. Identyczny znak, tylko wypalony znajdował
się na ziemi.
– O kurwa... – wyrwało mi
się.
– Dobrze powiedziane. –
rzucił niewzruszony North. – To robota wampirów.
– Skąd wiesz? – spytałam
tępo wpatrując się w obrazek przed sobą. Nawet nie zauważyłam,
że mężczyzna już zabrał się do pracy.
– Czuję ich zapach, były
tu. Cała grupa. Poza tym nikt inny nie ma zwyczaju bawić się
czarną magią, no chyba że wiedźmy.
– Zaraz zaraz, ale mówisz o
wampirach, takich wysysających krew, bojących się krucyfiksów,
bieżącej wody i słońca?
– Powiem ci tak, w każdej
książce autor opisuje je inaczej. Ale nasze nietoperze rzeczywiście
nie przepadają za krzyżami i wodą święconą, a słońca i ognia
unikają...jak ognia. – skończył mało zgrabnie. – Zrobisz
zdjęcia?
– Tak, jasne. – odparłam
szybko i zabrałam się do pracy.
Jakieś piętnaście minut
później North kazał kilku technikom zdjąć ciało.
– Co my tu mamy... –
szepnął.
– Ale...czy nie powinniśmy
zaczekać na patologa? – spytałam znów zdziwiona. Od kiedy
zaczęłam tu pracować wszystko mnie albo dziwi, albo przeraża.
– Nie będę czekać na
przyjazd tego świra i on dobrze o tym wie.
– Widzę, że nie jesteście
w zażyłych stosunkach. – rzuciłam zaczepnie.
– A jakże – warknął i
dodał. – Wysuszona do suchej nitki.
– Wypiły z niej całą krew?
– kucnęłam obok i zajrzałam mu przez ramię niczym małe
dziecko.
– Wątpię. Widzisz ten znak
na ziemi i jej brzuchu? Ten pentagram? – kiwnęłam twierdząco
głową. – One odprawiały jakiś rytuał. Trzeba będzie przejrzeć
cały spis wampirów z tego miasta i zobaczyć kto może być za to
odpowiedzialny. Ale najpierw – wstał zdejmując rękawiczki. –
Odwiedzimy kogoś, kto może coś wiedzieć na ten temat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz