„Od kiedy istnieje pierwsza
tajemnica, istnieje pierwszy szantaż.”
Z piskiem opon zaparkowałam na Auburn Ave, trzasnęłam drzwiami i czym prędzej ruszyłam w stronę piętrowego parkingu po drugiej stronie ulicy, gdzie czekał już na mnie młody, czarnoskóry chłopak ubrany w luźną bluzę i prawdopodobnie nieco z duże jeansy.
– Co ty sobie myślisz? –
krzyknęłam na niego. – W coś ty się kurwa wpakował?
– Ciotka wyluzuj i powiedz o
co ci chodzi. W co się wpakowałem?
– W zabójstwo idioto!
– Co? – spytał wyraźnie
zbity z tropu.
– Wytłumaczysz mi co kartka
z twoim nazwiskiem robiła w kieszeni martwego dilera?
– Co? Jakiego znowu dilera?
– Vincent Ruffin, mówi ci
coś to nazwisko?
– Ruffin nie żyje? –
spojrzał na mnie nieco przerażony i chwycił się nerwowo za głowę.
– Masz z tym coś wspólnego?
– mówiłam coraz bardziej tracąc cierpliwość.
– Nie, znaczy...nie, nic mu
nie zrobiłem!
– Znalazłam włos przy jego
zwłokach! – krzyknęłam, po czym wyjęłam z kieszeni wspomniany
przedmiot.
– Ukradłaś dowód?
– Lewis, to twój włos? –
rzuciłam ostatkiem sił starając się zachować rozwagę. – Pytam
czy to twój włos?!
– Nie wiem, możliwe. –
szepnął, a ja czułam się coraz bardziej niespokojna. Jeżeli to
rzeczywiście jego włos, to będę musiała zataić ten drobiazg.
Schowałam woreczek z powrotem.
– Wytłumaczysz mi teraz o co
chodzi z Ruffinem? – poprosiłam nieco spokojniej.
– On...on groził Sharon
McKinsey, mojej dziewczynie.
– Dlaczego?
– Nie wiem! – przerwał mi.
– Nie mam pojęcia. – oparł się o ścianę. – Powiedziałem
mu tylko, żeby się od niej odczepił, to wszystko. – spojrzałam
na niego bezradnie.
– Uciekaj. – spojrzał na
mnie zdziwiony. – No już, zmykaj stąd. – ponagliłam go. Lewis
posłusznie czym prędzej udał się w kierunku centrum, a ja
przejechałam ręką po włosach, myśląc co teraz powinnam zrobić.
~
Zaparkowałam srebrnego forda
przed posterunkiem i oparłam się o fotel zamykając jednocześnie
oczy. Nagle usłyszałam stukanie w szybę. Otworzyłam oczy i
spostrzegłam Gary'ego, który jak zawsze o tej porze wracał ze
sklepu z pączkami i colą. A potem się dziwić, że policjanci nie
są w stanie nadążyć za bandytami.
– Coś się stało? –
spytał kiedy opuściłam okno.
– Nie, spokojnie. Nie musisz
się martwić. – rzuciłam na szybko. Mężczyzna tylko uśmiechnął
się przyjacielsko i ruszył w stronę drzwi.
Odsiedziałam jeszcze jakieś
pięć minut i także poszłam na posterunek.
– A gdzież to uciekła nam
nasza księżniczka? – zaczął zadziornie Roy.
– Musiałam coś załatwić.
– szepnęłam chcąc w spokoju skupić się na sprawie.
– Tak nagle? – ciągnął
dalej.
– Tak, tak nagle. –
warknęłam nieco poirytowana jego wścibskim nosem.
– To może podzielisz się...
– Jeszcze jedno słowo i
poczujesz ją na swojej twarzy! – podeszłam do niego demonstrując
swoją pięść. Reszta zaraz zbliżyła się do nas chcąc uniknąć
zbędnej bitki.
– Roy odpuść. – poprosił
Stev chwytając lekko chłopaka za ramię. Ten przez chwilę mierzył
mnie wzrokiem, po czym podniósł ręce na znak zgody i odszedł do
swojego biurka. Ja natomiast oparłam się o swoje.
– Hej. – spojrzałam na
partnera. – Wszystko okej? – spytał.
– Tak. Wybacz, ale nie jestem
dziś w nastroju. – szepnęłam. – Jakieś postępy ze sprawą?
– Taaak. – zaczął podając
mi raport z laboratorium. – Na portfelu i nożu były odciski
niejakiego Paula Fletchera, notowanego za handel i
posiadanie.
– Pewnie
chodziło o teren.
– Zapewne tak. –
wtrącił się Patrick. – Toksykologia wykazała, że Ruffin przed
śmiercią był bliski przedawkowania amfetaminy.
– Ale to rany od
noża były przyczyną zgonu. – dodał Stev.
– No to chyba
sprawa jest jasna. Jedziemy odwiedzić Fletchera.
Dwadzieścia minut
później byliśmy już pod mieszkaniem domniemanego mordercy.
Stanęliśmy po bokach drzwi.
– Paul Fletcher,
policja. – rzuciłam standardowo.
– Chyba nie chce
współpracować. – szepnął Stev.
– Na trzy. –
wyjęliśmy broń. – Raz...dwa...trzy! – w tym momencie Stev z
całej siły kopnął w drzwi, a te otworzyły się z hukiem łupiąc
o ścianę. Weszliśmy, jednak szybko się zorientowałam, że Paula
nie ma w domu.
– Zwiał
schodami pożarowymi. – krzyknęłam chowając broń, podbiegając
do otwartego okna i szybko wyskakując przez nie wprost na metalową
konstrukcję. Skierowałam się w dół, dostrzegając uciekającego
ciemnowłosego mężczyznę. Wbiegłam na ulicę. Facet co chwila
zahaczał o przechodniów, co nieco spowalniało jego ucieczkę. Nie
miał również aż tak dobrej kondycji, bo zbliżałam się do
niego w znacznym tempie.
– Zatrzymaj się
Fletcher! – krzyknęłam. Był w tej chwili na wyciągnięcie ręki,
więc nie pozostawało mi już nic innego, jak rzucić się na niego.
Szybko odbiłam się od ziemi i przygniotłam go swoim ciężarem.
– Masz pecha
Fletcher. – szepnęłam mu do ucha i obejrzałam się za Stevem.
Ten stał już tuż obok ubezpieczając mnie. – Jesteś aresztowany
za zabójstwo Vincenta Ruffina. – mówiłam zapinając jednocześnie
kajdanki Fletcherowi.
~
– Już
wam mówiłem, że to nie ja! – wrzeszczał Paul, kiedy byliśmy
już w sali przesłuchań. Siedziałam z założonymi rękami
czekając na Steva, który jak na zawołanie właśnie wszedł do
pomieszczenia. Wzięłam od niego teczkę i zaczęłam wyjmować z
niej odpowiednie zdjęcia, poczynając od tych przedstawiających
zwłoki Ruffina.
– Zobacz.
– zaczęłam spokojnie. – Ładnie urządziłeś swojego
konkurenta.
– Mówię
ci kobieto, że to nie ja.
–
Rywalizowaliście o teren prawda?
– I
co z tego?
– To
z tego, że miałeś motyw i sposobność, a twoje odciski palców
znaleźliśmy na narzędziu zbrodni i portfelu Ruffina, w którym o
dziwo nie było ani gotówki ani kart. – warknął Stev.
– I
to jest dowód?
– No
wybacz, ale raczej nikt nie podrzucił tam twoich odcisków. – Fletcher
przez chwilę hardo patrzył mi w oczy.
– Okej
okej, przyznaję. Dostał kilka razy. – podniósł ręce w geście
poddania.
– Ah
tak. A co robiłeś w tym parku?
– Chciałem
wyrównać rachunki z tym śmieciem.
– Zabijając
go?
– Nie!
– walnął dłońmi o stół.
– To
czemu znaleźliśmy jego zwłoki? – warknął Stev.
– Nie
wiem.
Spojrzałam
na Steva.
– W
sumie to nie musisz wiedzieć. Mamy świadka, który widział cie jak
szarpałeś się z ofiarą i twoje odciski palców. – uśmiechnęłam
się. – Innymi słowy, jesteś w ciemnej dupie.
~
Było
już grubo po osiemnastej.
– Mela
idziesz? – spytał Patrick zakładając kurtkę. Spojrzałam na
chłopaków czekających koło drzwi.
– Nie.
Wybaczcie chłopaki, ale dzisiaj spasuje. – odpowiedziałam
uśmiechając się lekko.
– No
to widzimy się w domu. – zawołał Stev i cała trójka wyszła z
budynku.
Odetchnęłam,
kiedy Stev nie zadał mi kolejnych pytań. Odchyliłam się na
krześle. Zastanawiałam się co teraz powinnam ze sobą zrobić. Z
zamyślenia wyrwała mnie ostatnia pozostała w pomieszczeniu osoba.
– A
ty kiedy idziesz? – spytałam siedzącego dwa biurka ode mnie
Billa.
– Za
chwilę. – odparł nie odrywając wzroku od swoich papierów.
Właściwie to nie miałam jeszcze okazji poznać tego chłopaka.
Zawsze zostawał dłużej po pracy, wypełniał tony dokumentów i z
nikim nie prowadził dłuższych rozmów. – Coś się stało? –
rzucił nagle spoglądając wnikliwie swoimi szarymi, przymrużonymi
oczami. Teraz dopiero zrozumiałam, że patrzyłam cały czas na
niego w trakcie swojego myślenia.
– Wybacz,
zamyśliłam się.
– Nic
nie szkodzi. Wybierasz się gdzieś dzisiaj? – zapytał
nieoczekiwanie.
– Wyjątkowo
chyba pójdę się przejść, muszę oczyścić umysł. – tak, to
by się zgadzało. Przez to cholerne śledztwo sprawy nieco się
skomplikowały.
– Rzadko
ci się to zdarza.
– Co?
– rzuciłam trochę zbita z tropu.
– Spacery.
Zawsze idziesz z resztą do baru, a potem muszą cię zawozić do
domu. – robiłam wielkie oczy.
– Śledzisz
mnie? – rzuciłam prosto z mostu. Nie lubię jak coś jest
niejasne, a to zdecydowanie była dla mnie pewna uwierająca
nieścisłość, którą jak najszybciej chciałam wytłumaczyć.
– Cóż...może
coś w tym jest. – to już zabrzmiało stricte podejrzanie.
– Wytłumacz
się.
– Nie
mam z czego. – przerwał czekając najwyraźniej na moją reakcję,
jednak gdy jej nie uzyskał, kontynuował. – Powinnaś lepiej
przyglądać się ludziom...osobom wokół ciebie.
– Co
mają do tego ludzie? – wystarczyła krótka rozmowa, abym
stwierdziła, że pod tym samym niebem żyją naprawdę dziwne
istoty. Okazuje się również, że tak naprawdę nie znam nawet
swoich kolegów z pracy. Nie specjalnie bawiła mnie wizja dalszej
rozmowy i dowiadywanie się kolejnych pokręconych rzeczy o swoim
życiu. – Nie wiem, czy chcę dalej słyszeć o jakiś dziwnych
ludziach kręcących się rzekomo wokół mnie. – rzekłam,
wkładając jednocześnie czarną skórzaną kurtkę, która do tej
pory wisiała sobie swobodnie na oparciu krzesła.
– Nikt
ci nie każe tego robić. – począł spokojnie pisać coś na
kolejnym pliku papierów.
– A
tobie nikt nie każe mnie śledzić. – warknęłam i jak gdyby
nigdy nic wyszłam trzaskając drzwiami.
Minęły
przynajmniej trzy godziny nim zdążyłam odsapnąć i uspokoić się
po rozmowie z Billem. Nawet nie wiedziałam, że ten typek tak działa
mi na nerwy. Z braku lepszych perspektyw skierowałam się w stronę
centrum, w celu powrotu do domu.
~
– Naprawdę zamierzasz do nas
strzelać? – zapytał starszy. – Przyszliśmy prosić cię o
decyzję. – spojrzałam na nich ni to ze strachem, ni ze
zdziwieniem czy złością.
– Decyzję? Jaką znowu
decyzję. – rzucił zdziwiony Stev.
– Jakbym ja wiedziała. –
szepnęłam nie przestając celować do intruzów.
– Moglibyśmy cie prosić na
rozmowę w cztery oczy? – zapytał Anderson.
– Ta jasne, a potem
władujecie mi kulkę w plecy. Podziękuję.
– Wiemy o włosie. – dodał
z uśmiechem Baxter, a mnie natychmiast oblał zimny pot i nie
wiedzieć czemu opuściłam broń. Spojrzałam na partnera i dałam
mu znak, aby zrobił to samo.
– Zaraz wracam. – schowałam
pistolet za pas i razem z mężczyznami wyszłam przed budynek.
Gdy tylko przekroczyliśmy
bramę wejściową szybkim ruchem pchnęłam Andersona na pobliski
samochód i jednocześnie wyjęłam berettę przystawiając mu ją do
głowy.
– Puść go! – usłyszałam
za sobą, wraz z dźwiękiem odblokowywanej broni. Nie zważałam
jednak na Baxtera celującego do mnie za plecami.
– Skąd wiecie o włosie? –
warknęłam starszemu prosto do ucha.
– Mamy swoje metody. –
odpowiedział spokojnie.
– Śledzicie mnie? –
przycisnęłam lufę jeszcze mocnej do jego czaszki.
– To jedna z form naszej
pracy.
– Kto was przysłał?
– Nie będę ci się
tłumaczyć, strzelaj jeśli chcesz. – odczekałam chwilę mając
nadzieję, że może jednak coś powie, ale widząc kompletny brak
reakcji odeszłam kilka kroków w tył, wciąż celując w jego
stronę. Mężczyzna stanął na równej linii z Baxterem, który tak
jak sądziłam nadal mierzył do mnie ze swojego glocka.
– Czego chcecie?
– Zauważyliśmy brak reakcji
z twojej strony, w związku ze złożoną przez nas propozycją. –
odparł spokojnie starszy.
– Przecież to było ledwie
wczoraj! – warknęłam – Poza tym mam gdzieś propozycje od
agencji, których nawet nie znam.
– Bo o naszej raczej ciężko
usłyszeć. – włączył się Baxter.
– Ah tak? A to dlaczego?
– Jak już wcześniej
powiedziałem, dowiesz się w swoim czasie.
– Raczej nie zamierzam. –
rzuciłam odblokowując broń.
– Odłóż to dziecko. Dobrze
wiesz, że masz powód, dla którego musisz się zgodzić. –
skrzywiłam się. „Jakim cudem dowiedzieli się o tym pieprzonym
włosie?” – To jak będzie? Chyba nie chcesz, żeby twój
przełożony dowiedział się, że kryjesz siostrzeńca? – znów
poczułam to dziwne uczucie, jakby ktoś obnażał mnie i przekopywał
po kolei wszystkie moje tajemnice. Dokładnie jak przy pieprzonym
Billu.
– Najpierw włos, teraz
Lewis. O czym jeszcze wiecie? – krzyknęłam czując jak w szybkim
tempie tracę nad sobą kontrolę.
– Wiemy o tobie więcej niż
ci się wydaje i wiemy też, że ta mała wpadka z dowodem to nic w
porównaniu z tym co byłabyś w stanie zrobić dla tego
dzieciaka...gdyby coś przeskrobał. – powiedział to takim tonem
jakby sugerował, że Lewis zrobi coś takiego w niedalekiej
przyszłości.
– To jakiś obłęd. –
otworzyłam szeroko oczy i jednocześnie oparłam się plecami o
ścianę kamienicy. Zjechałam po niej do samej ziemi i wolną ręką
chwyciłam się za głowę, a drugą oparłam o kolano. – Czemu
mnie to spotyka? – szepnęłam do siebie.
– Najwyraźniej jesteś
wyjątkowa. – spojrzałam wilkiem na mężczyzn.
– Co się stanie jeśli
odmówię?
– W pierwszej kolejności
Frost dowie się o zatajonym dowodzie i twój dzieciak może za to
oberwać, nie mówiąc oczywiście o tobie. Później zapewne zacznie
sprawdzać inne sprawy, w których mogłaś maczać palce, chyba że
dostanie je na tacy. Cóż więc, zapewne konsekwentnie ty poszłabyś
siedzieć, a młody Lewis dostałby kuratora.
– Ale...jeśli się zgodzę
to co z moją pracą, życiem?
– Pracą się nie martw, a
życie? Niech zostanie takie jakie jest. Zmienisz w końcu tylko
miejsce pracy i nieco jej wygląd. – spojrzałam przed siebie.
– Dajcie mi jeszcze jeden
dzień.
– Problem w tym, że czas nas
nagli.
– Jeden dzień! Czy to tak
kurwa dużo? – krzyknęłam. Anderson stał chwilę myśląc.
– Niech będzie. –
powiedział jeszcze chłodniejszym głosem. – Daję ci czas do 9
rano. Masz okrągłe 35 godzin, aby to przemyśleć.
– Gdzie mam się zgłosić,
jeśli się zdecyduję?
– Przyjdź na adres z
wizytówki...ah no tak. Zapomniałem, że ja wyrzuciłaś. Baxter daj
jej nową i jedziemy.
„Chyba muszę się
przyzwyczaić, że wiedzą o mnie nawet takie pierdoły” pomyślałam
biorąc wizytówkę, którą tym razem bez żadnych problemów
młodszy odnalazł w czeluściach swojego beżowego płaszcza. Chyba
zaczynam mieć na nie alergię.
___________________
Szczerze przyznam, że nad tym rozdziałem będę musiała jeszcze popracować, jednak głównie nad drobiazgami ;)
Szczerze przyznam, że nad tym rozdziałem będę musiała jeszcze popracować, jednak głównie nad drobiazgami ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz