piątek, 6 lutego 2015

"Arbitrium" część II



„Od kiedy istnieje pierwsza tajemnica, istnieje pierwszy szantaż.”



Z piskiem opon zaparkowałam na Auburn Ave, trzasnęłam drzwiami i czym prędzej ruszyłam w stronę piętrowego parkingu po drugiej stronie ulicy, gdzie czekał już na mnie młody, czarnoskóry chłopak ubrany w luźną bluzę i prawdopodobnie nieco z duże jeansy.
– Co ty sobie myślisz? – krzyknęłam na niego. – W coś ty się kurwa wpakował?
– Ciotka wyluzuj i powiedz o co ci chodzi. W co się wpakowałem?
– W zabójstwo idioto!
– Co? – spytał wyraźnie zbity z tropu.
– Wytłumaczysz mi co kartka z twoim nazwiskiem robiła w kieszeni martwego dilera?
– Co? Jakiego znowu dilera?
– Vincent Ruffin, mówi ci coś to nazwisko?
– Ruffin nie żyje? – spojrzał na mnie nieco przerażony i chwycił się nerwowo za głowę.
– Masz z tym coś wspólnego? – mówiłam coraz bardziej tracąc cierpliwość.
– Nie, znaczy...nie, nic mu nie zrobiłem!
– Znalazłam włos przy jego zwłokach! – krzyknęłam, po czym wyjęłam z kieszeni wspomniany przedmiot.
– Ukradłaś dowód?
– Lewis, to twój włos? – rzuciłam ostatkiem sił starając się zachować rozwagę. – Pytam czy to twój włos?!
– Nie wiem, możliwe. – szepnął, a ja czułam się coraz bardziej niespokojna. Jeżeli to rzeczywiście jego włos, to będę musiała zataić ten drobiazg. Schowałam woreczek z powrotem.
– Wytłumaczysz mi teraz o co chodzi z Ruffinem? – poprosiłam nieco spokojniej.
– On...on groził Sharon McKinsey, mojej dziewczynie.
– Dlaczego?
– Nie wiem! – przerwał mi. – Nie mam pojęcia. – oparł się o ścianę. – Powiedziałem mu tylko, żeby się od niej odczepił, to wszystko. – spojrzałam na niego bezradnie.
– Uciekaj. – spojrzał na mnie zdziwiony. – No już, zmykaj stąd. – ponagliłam go. Lewis posłusznie czym prędzej udał się w kierunku centrum, a ja przejechałam ręką po włosach, myśląc co teraz powinnam zrobić.

~

Zaparkowałam srebrnego forda przed posterunkiem i oparłam się o fotel zamykając jednocześnie oczy. Nagle usłyszałam stukanie w szybę. Otworzyłam oczy i spostrzegłam Gary'ego, który jak zawsze o tej porze wracał ze sklepu z pączkami i colą. A potem się dziwić, że policjanci nie są w stanie nadążyć za bandytami.
– Coś się stało? – spytał kiedy opuściłam okno.
– Nie, spokojnie. Nie musisz się martwić. – rzuciłam na szybko. Mężczyzna tylko uśmiechnął się przyjacielsko i ruszył w stronę drzwi.
Odsiedziałam jeszcze jakieś pięć minut i także poszłam na posterunek.
– A gdzież to uciekła nam nasza księżniczka? – zaczął zadziornie Roy.
– Musiałam coś załatwić. – szepnęłam chcąc w spokoju skupić się na sprawie.
– Tak nagle? – ciągnął dalej.
– Tak, tak nagle. – warknęłam nieco poirytowana jego wścibskim nosem.
– To może podzielisz się...
– Jeszcze jedno słowo i poczujesz ją na swojej twarzy! – podeszłam do niego demonstrując swoją pięść. Reszta zaraz zbliżyła się do nas chcąc uniknąć zbędnej bitki.
– Roy odpuść. – poprosił Stev chwytając lekko chłopaka za ramię. Ten przez chwilę mierzył mnie wzrokiem, po czym podniósł ręce na znak zgody i odszedł do swojego biurka. Ja natomiast oparłam się o swoje.
– Hej. – spojrzałam na partnera. – Wszystko okej? – spytał.
– Tak. Wybacz, ale nie jestem dziś w nastroju. – szepnęłam. – Jakieś postępy ze sprawą?
– Taaak. – zaczął podając mi raport z laboratorium. – Na portfelu i nożu były odciski niejakiego Paula Fletchera, notowanego za handel i posiadanie.
– Pewnie chodziło o teren.
– Zapewne tak. – wtrącił się Patrick. – Toksykologia wykazała, że Ruffin przed śmiercią był bliski przedawkowania amfetaminy.
– Ale to rany od noża były przyczyną zgonu. – dodał Stev.
– No to chyba sprawa jest jasna. Jedziemy odwiedzić Fletchera.
Dwadzieścia minut później byliśmy już pod mieszkaniem domniemanego mordercy. Stanęliśmy po bokach drzwi.
– Paul Fletcher, policja. – rzuciłam standardowo.
– Chyba nie chce współpracować. – szepnął Stev.
– Na trzy. – wyjęliśmy broń. – Raz...dwa...trzy! – w tym momencie Stev z całej siły kopnął w drzwi, a te otworzyły się z hukiem łupiąc o ścianę. Weszliśmy, jednak szybko się zorientowałam, że Paula nie ma w domu.
– Zwiał schodami pożarowymi. – krzyknęłam chowając broń, podbiegając do otwartego okna i szybko wyskakując przez nie wprost na metalową konstrukcję. Skierowałam się w dół, dostrzegając uciekającego ciemnowłosego mężczyznę. Wbiegłam na ulicę. Facet co chwila zahaczał o przechodniów, co nieco spowalniało jego ucieczkę. Nie miał również aż tak dobrej kondycji, bo zbliżałam się do niego w znacznym tempie.
– Zatrzymaj się Fletcher! – krzyknęłam. Był w tej chwili na wyciągnięcie ręki, więc nie pozostawało mi już nic innego, jak rzucić się na niego. Szybko odbiłam się od ziemi i przygniotłam go swoim ciężarem.
– Masz pecha Fletcher. – szepnęłam mu do ucha i obejrzałam się za Stevem. Ten stał już tuż obok ubezpieczając mnie. – Jesteś aresztowany za zabójstwo Vincenta Ruffina. – mówiłam zapinając jednocześnie kajdanki Fletcherowi.

~

– Już wam mówiłem, że to nie ja! – wrzeszczał Paul, kiedy byliśmy już w sali przesłuchań. Siedziałam z założonymi rękami czekając na Steva, który jak na zawołanie właśnie wszedł do pomieszczenia. Wzięłam od niego teczkę i zaczęłam wyjmować z niej odpowiednie zdjęcia, poczynając od tych przedstawiających zwłoki Ruffina.
– Zobacz. – zaczęłam spokojnie. – Ładnie urządziłeś swojego konkurenta.
– Mówię ci kobieto, że to nie ja.
– Rywalizowaliście o teren prawda?
– I co z tego?
– To z tego, że miałeś motyw i sposobność, a twoje odciski palców znaleźliśmy na narzędziu zbrodni i portfelu Ruffina, w którym o dziwo nie było ani gotówki ani kart. – warknął Stev.
– I to jest dowód?
– No wybacz, ale raczej nikt nie podrzucił tam twoich odcisków. – Fletcher przez chwilę hardo patrzył mi w oczy.
– Okej okej, przyznaję. Dostał kilka razy. – podniósł ręce w geście poddania.
– Ah tak. A co robiłeś w tym parku?
– Chciałem wyrównać rachunki z tym śmieciem.
– Zabijając go?
– Nie! – walnął dłońmi o stół.
– To czemu znaleźliśmy jego zwłoki? – warknął Stev.
– Nie wiem.
Spojrzałam na Steva.
– W sumie to nie musisz wiedzieć. Mamy świadka, który widział cie jak szarpałeś się z ofiarą i twoje odciski palców. – uśmiechnęłam się. – Innymi słowy, jesteś w ciemnej dupie.


~

Było już grubo po osiemnastej.
– Mela idziesz? – spytał Patrick zakładając kurtkę. Spojrzałam na chłopaków czekających koło drzwi.
– Nie. Wybaczcie chłopaki, ale dzisiaj spasuje. – odpowiedziałam uśmiechając się lekko.
– No to widzimy się w domu. – zawołał Stev i cała trójka wyszła z budynku.
Odetchnęłam, kiedy Stev nie zadał mi kolejnych pytań. Odchyliłam się na krześle. Zastanawiałam się co teraz powinnam ze sobą zrobić. Z zamyślenia wyrwała mnie ostatnia pozostała w pomieszczeniu osoba.
– A ty kiedy idziesz? – spytałam siedzącego dwa biurka ode mnie Billa.
– Za chwilę. – odparł nie odrywając wzroku od swoich papierów. Właściwie to nie miałam jeszcze okazji poznać tego chłopaka. Zawsze zostawał dłużej po pracy, wypełniał tony dokumentów i z nikim nie prowadził dłuższych rozmów. – Coś się stało? – rzucił nagle spoglądając wnikliwie swoimi szarymi, przymrużonymi oczami. Teraz dopiero zrozumiałam, że patrzyłam cały czas na niego w trakcie swojego myślenia.
– Wybacz, zamyśliłam się.
– Nic nie szkodzi. Wybierasz się gdzieś dzisiaj? – zapytał nieoczekiwanie.
– Wyjątkowo chyba pójdę się przejść, muszę oczyścić umysł. – tak, to by się zgadzało. Przez to cholerne śledztwo sprawy nieco się skomplikowały.
– Rzadko ci się to zdarza.
– Co? – rzuciłam trochę zbita z tropu.
– Spacery. Zawsze idziesz z resztą do baru, a potem muszą cię zawozić do domu. – robiłam wielkie oczy.
– Śledzisz mnie? – rzuciłam prosto z mostu. Nie lubię jak coś jest niejasne, a to zdecydowanie była dla mnie pewna uwierająca nieścisłość, którą jak najszybciej chciałam wytłumaczyć.
– Cóż...może coś w tym jest. – to już zabrzmiało stricte podejrzanie.
– Wytłumacz się.
– Nie mam z czego. – przerwał czekając najwyraźniej na moją reakcję, jednak gdy jej nie uzyskał, kontynuował. – Powinnaś lepiej przyglądać się ludziom...osobom wokół ciebie.
– Co mają do tego ludzie? – wystarczyła krótka rozmowa, abym stwierdziła, że pod tym samym niebem żyją naprawdę dziwne istoty. Okazuje się również, że tak naprawdę nie znam nawet swoich kolegów z pracy. Nie specjalnie bawiła mnie wizja dalszej rozmowy i dowiadywanie się kolejnych pokręconych rzeczy o swoim życiu. – Nie wiem, czy chcę dalej słyszeć o jakiś dziwnych ludziach kręcących się rzekomo wokół mnie. – rzekłam, wkładając jednocześnie czarną skórzaną kurtkę, która do tej pory wisiała sobie swobodnie na oparciu krzesła.
– Nikt ci nie każe tego robić. – począł spokojnie pisać coś na kolejnym pliku papierów.
– A tobie nikt nie każe mnie śledzić. – warknęłam i jak gdyby nigdy nic wyszłam trzaskając drzwiami.
Minęły przynajmniej trzy godziny nim zdążyłam odsapnąć i uspokoić się po rozmowie z Billem. Nawet nie wiedziałam, że ten typek tak działa mi na nerwy. Z braku lepszych perspektyw skierowałam się w stronę centrum, w celu powrotu do domu.

~

– Naprawdę zamierzasz do nas strzelać? – zapytał starszy. – Przyszliśmy prosić cię o decyzję. – spojrzałam na nich ni to ze strachem, ni ze zdziwieniem czy złością.
– Decyzję? Jaką znowu decyzję. – rzucił zdziwiony Stev.
– Jakbym ja wiedziała. – szepnęłam nie przestając celować do intruzów.
– Moglibyśmy cie prosić na rozmowę w cztery oczy? – zapytał Anderson.
– Ta jasne, a potem władujecie mi kulkę w plecy. Podziękuję.
– Wiemy o włosie. – dodał z uśmiechem Baxter, a mnie natychmiast oblał zimny pot i nie wiedzieć czemu opuściłam broń. Spojrzałam na partnera i dałam mu znak, aby zrobił to samo.
– Zaraz wracam. – schowałam pistolet za pas i razem z mężczyznami wyszłam przed budynek.
Gdy tylko przekroczyliśmy bramę wejściową szybkim ruchem pchnęłam Andersona na pobliski samochód i jednocześnie wyjęłam berettę przystawiając mu ją do głowy.
– Puść go! – usłyszałam za sobą, wraz z dźwiękiem odblokowywanej broni. Nie zważałam jednak na Baxtera celującego do mnie za plecami.
– Skąd wiecie o włosie? – warknęłam starszemu prosto do ucha.
– Mamy swoje metody. – odpowiedział spokojnie.
– Śledzicie mnie? – przycisnęłam lufę jeszcze mocnej do jego czaszki.
– To jedna z form naszej pracy.
– Kto was przysłał?
– Nie będę ci się tłumaczyć, strzelaj jeśli chcesz. – odczekałam chwilę mając nadzieję, że może jednak coś powie, ale widząc kompletny brak reakcji odeszłam kilka kroków w tył, wciąż celując w jego stronę. Mężczyzna stanął na równej linii z Baxterem, który tak jak sądziłam nadal mierzył do mnie ze swojego glocka.
– Czego chcecie?
– Zauważyliśmy brak reakcji z twojej strony, w związku ze złożoną przez nas propozycją. – odparł spokojnie starszy.
– Przecież to było ledwie wczoraj! – warknęłam – Poza tym mam gdzieś propozycje od agencji, których nawet nie znam.
– Bo o naszej raczej ciężko usłyszeć. – włączył się Baxter.
– Ah tak? A to dlaczego?
– Jak już wcześniej powiedziałem, dowiesz się w swoim czasie.
– Raczej nie zamierzam. – rzuciłam odblokowując broń.
– Odłóż to dziecko. Dobrze wiesz, że masz powód, dla którego musisz się zgodzić. – skrzywiłam się. „Jakim cudem dowiedzieli się o tym pieprzonym włosie?” – To jak będzie? Chyba nie chcesz, żeby twój przełożony dowiedział się, że kryjesz siostrzeńca? – znów poczułam to dziwne uczucie, jakby ktoś obnażał mnie i przekopywał po kolei wszystkie moje tajemnice. Dokładnie jak przy pieprzonym Billu.
– Najpierw włos, teraz Lewis. O czym jeszcze wiecie? – krzyknęłam czując jak w szybkim tempie tracę nad sobą kontrolę.
– Wiemy o tobie więcej niż ci się wydaje i wiemy też, że ta mała wpadka z dowodem to nic w porównaniu z tym co byłabyś w stanie zrobić dla tego dzieciaka...gdyby coś przeskrobał. – powiedział to takim tonem jakby sugerował, że Lewis zrobi coś takiego w niedalekiej przyszłości.
– To jakiś obłęd. – otworzyłam szeroko oczy i jednocześnie oparłam się plecami o ścianę kamienicy. Zjechałam po niej do samej ziemi i wolną ręką chwyciłam się za głowę, a drugą oparłam o kolano. – Czemu mnie to spotyka? – szepnęłam do siebie.
– Najwyraźniej jesteś wyjątkowa. – spojrzałam wilkiem na mężczyzn.
– Co się stanie jeśli odmówię?
– W pierwszej kolejności Frost dowie się o zatajonym dowodzie i twój dzieciak może za to oberwać, nie mówiąc oczywiście o tobie. Później zapewne zacznie sprawdzać inne sprawy, w których mogłaś maczać palce, chyba że dostanie je na tacy. Cóż więc, zapewne konsekwentnie ty poszłabyś siedzieć, a młody Lewis dostałby kuratora.
– Ale...jeśli się zgodzę to co z moją pracą, życiem?
– Pracą się nie martw, a życie? Niech zostanie takie jakie jest. Zmienisz w końcu tylko miejsce pracy i nieco jej wygląd. – spojrzałam przed siebie.
– Dajcie mi jeszcze jeden dzień.
– Problem w tym, że czas nas nagli.
– Jeden dzień! Czy to tak kurwa dużo? – krzyknęłam. Anderson stał chwilę myśląc.
– Niech będzie. – powiedział jeszcze chłodniejszym głosem. – Daję ci czas do 9 rano. Masz okrągłe 35 godzin, aby to przemyśleć.
– Gdzie mam się zgłosić, jeśli się zdecyduję?
– Przyjdź na adres z wizytówki...ah no tak. Zapomniałem, że ja wyrzuciłaś. Baxter daj jej nową i jedziemy.
„Chyba muszę się przyzwyczaić, że wiedzą o mnie nawet takie pierdoły” pomyślałam biorąc wizytówkę, którą tym razem bez żadnych problemów młodszy odnalazł w czeluściach swojego beżowego płaszcza. Chyba zaczynam mieć na nie alergię.
___________________

Szczerze przyznam, że nad tym rozdziałem będę musiała jeszcze popracować, jednak głównie nad drobiazgami ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz