środa, 21 stycznia 2015

"Arbitrium" część I


Jeden wybór może cię zmienić.
Jeden wybór może cię zniszczyć.
    Jeden wybór pokaże, kim jesteś...”


Mijał właśnie pierwszy dzień listopada. Tego wieczoru pogoda okazała się być wyjątkowo kapryśna. Ulice już dawno opustoszały, a jedyną osobą, która odważyła się iść pomimo zdradzieckiego wiatru byłam ja – zdenerwowana pani śledczy, która nie zważając na nieprzyjemne okoliczności zmierza właśnie do swojego mieszkania na obrzeżach centrum.
Czasem trudne rozmowy naprawdę były wykańczające, a takie jak ta, jaką musiałam przejść kilka godzin temu przyprawiały mnie o istne zawroty głowy. Spojrzałam w głąb mieszkania. Mój partner jak zwykle wylegiwał się na kanapie wynajdując coraz to ciekawsze programy telewizję.
– Co tam znowu oglądasz? – spytałam odwieszając kurtkę, po czym zajęłam się zdejmowaniem butów.
– Coś o kuchni. – rzucił, a ja spojrzałam na niego zdziwiona.
– Program kulinarny? O tej godzinie?
– Jest wyjątkowy. – zaśmiałam się.
– Wyjątkowe kulinaria. A to ci dopiero. Co, robią szejki ze spermy? – spojrzałam na niego. Wyglądał tak seksownie z tymi rozkraczonymi nogami i gołą klatą.
– Widziałaś kiedyś jak laska robi naleśniki rżnięta przez wielkiego mięśniaka? I jeszcze do tego musi wszystko komentować! – krzyknął zachwycony. Aż nie mogłam uwierzyć w to co ludzie mogą wymyślić. Podeszłam do kanapy, po czym rzuciłam się na nią lądując piersiami prosto na kolanach Steva.
– Wiesz, że lubię twoje cycki?
– Wiesz, że moje cycki czują skutki twojej nowej rozrywki? – spytałam zadziornie, dotykając jednocześnie jego krocza.
– Nie prowokuj Mela. – szepnął ostro łapiąc mnie za tyłek. Po chwili oboje zaczęliśmy się śmiać. Ze Stevem łączy mnie relacja, którą ludzie nazywają chyba luźnym związkiem, lecz oprócz tego jesteśmy również przyjaciółmi. Nie ma pomiędzy nami tematów tabu, a nasze zachowanie może niekiedy gorszyć innych. Ale dobrze nam tak jak jest. Nie lubimy zmian.
Nieoczekiwanie rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
– Czekasz na kogoś? – spytałam nieco poważniejąc.
– Nie. – rzucił. Natychmiast oboje schowaliśmy się za kanapą wyjmując jednocześnie broń. Wiedzieliśmy, że nikt nigdy do nas nie przychodził o tak późnej godzinie. Cicho podeszłam do drzwi stając plecami do chłodnej ściany. Stev zrobił to samo po drugiej stronie wejścia. Przyłożyłam zimną berettę do piersi. Dreszcz, który nagle przeszył moje ciało był trochę spowodowany chłodem metalu, a po części adrenaliną wywołaną całą tą nagłą sytuacją. Kochałam to uczucie. W końcu z jakiegoś powodu musiałam znaleźć się w dochodzeniówce.
Stev spojrzał ostrożnie przez wizjer.
–To ten idiota Stanley z siódemki. – szepnął.
– Hej ludzie! Otwórzcie! To ja, Stan, sąsiad! – usłyszeliśmy zza drzwi.
– Czego chcesz? – spytał niezbyt uprzejmie, na co tylko westchnęłam cicho.
– Ja...no tego...chciałem klucz francuski pożyczyć. – spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo, po czym uspokojeni schowaliśmy broń, a Stev otworzył drzwi.
– Wejdź, zaraz przynio... – zamilkł nagle, a jego twarz stężała.
– Wybaczcie. – rzucił Stanley. Za jego plecami stało dwóch mężczyzn w długich jasnych płaszczach. Zauważyłam, że jeden z nich celuje mu z glocka w plecy. Wycelowałam do niego. Niespodziewanie zorientowałam się, że skądś znam napastników.
– Naprawdę zamierzasz do nas strzelać? – zapytał starszy. – Przyszliśmy prosić cię o decyzję.

~dwa dni wcześniej~

– Puść mnie! Nie macie prawa! – krzyczał dzieciak prowadzony właśnie przez Gary'ego. Biedny facet. Musiał użerać się z takimi płotkami, podczas kiedy ja właśnie siedziałam sobie przy swoim zawalonym papierami biurku kończąc pisać raport z ostatniej sprawy.
– Nareszcie. – odetchnęłam zmęczona wdychając zatęchłe powietrze. Taki gwar jak dziś panował tu rzadko, jednak nie było to dla mnie jakoś specjalnie uciążliwe.
– Jak ci idzie? – spojrzałam na swojego partnera. Ten siedział z nogami założonymi na stole i zdawał się nie przejmować otoczeniem.
– Mam już spokój. – rzucił obojętnie.
– Jak ty to robisz? – spytałam wkurzona. Ten tylko się uśmiechnął.
Wtedy spostrzegłam, że na posterunek wchodzi dwóch mężczyzn ubranych w jasne płaszcze. Pierwsze co przyszło mi na myśl to FBI. Stev natychmiast podążył za moim wzrokiem, po czym spojrzał z powrotem na mnie. Jego mina była równie zdziwiona co moja. Panowie szli w stronę gabinetu komendanta.
– Ciekawe czego chcą. – rzucił Bill. Chłopak wiecznie miał pełno roboty papierkowej. Nie wiem jak on to ogarniał.
– Patrick! – krzyknęłam do przechodzącego blondyna. Ten spojrzał na mnie pytająco. – Kup mi kawę.
– Się robi. – odrzekł, a ja rzuciłam mu kilka drobniaków.
– Mela? – luknęłam na Steva. – Idziemy na piwo wieczorem?
– Yaya. – rzuciłam skupiając się z powrotem na papierach.
– Mela, kawa.
– Dzięki. – odebrałam kubek i upiłam łyk gorącego, gorzkiego napoju.
– Mela!
– Co znowu?! – krzyknęłam zirytowana. Od razu wstałam i skarciłam się w myślach, gdy spostrzegłam kto mnie woła. – Sorki szefie. – ten jednak zdawał się nie zwracać uwagi na moje słowa.
– Do mnie. – rzucił znikając w drzwiach. Spojrzałam na towarzyszy. Wszyscy patrzyli na mnie zdziwieni. Jedni pewnie myśleli, że idę na dywanik inni, że dostanę propozycję awansu. A ja sama nie wiedziałam czego się spodziewać.
Weszłam do pomieszczenia zamykając drzwi. Zobaczyłam, że przy biurku siedzą dwaj mężczyźni, którzy na mój widok wstali.
– Melanie, pozwól, że przedstawię. Oto panowie Walter Anderson i James Baxter z BIU.
– Z czego przepraszam? BI...co? – spytałam zdziwiona.
– BIU. – powiedział spokojnie Anderson. Widać było, że to on był ważniejszy. Facet podchodzący pod pięćdziesiątkę, lekko łysiejący. Jego twarz sama mówiła, że wiele już doświadczył w życiu. – Melanie Crawford?
– Tak, ale...o co chodzi? Co to w ogóle jest to całe BIU? – spojrzałam pytająco na szefa. Ten chciał już coś powiedzieć, ale został uprzedzony.
– Dowie się pani w odpowiednim czasie. – odezwał się młodszy.
Baxter, bo o nim tu mowa, był około trzydziestki, miał kasztanowe włosy i żywe piwne oczy. Z jego facjaty i stylu mówienia dało się łatwo domyślić niektórych cech charakteru. Między innymi to, że jest perfekcjonistą, ma pełno zapału do pracy i bardzo zależy mu na tym, co myśli o nim Anderson.
– Odpowiednim czasie? – spytałam, a Anderson spojrzał znacząco na Baxtera. Ten dopiero po chwili zrozumiał o co chodzi i czym prędzej zaczął szukać czegoś w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Anderson nie chcąc tracić czasu zrobił to samo od razu wyciągając mały kawałek papieru i podał mi go.
– Oto moja wizytówka. Proszę do mnie zadzwonić, gdy tylko się pani namyśli. – powiedział mężczyzna, po czym odwrócił się do szefa. – To już wszystko panie Frost. Dziękuję, że zechciał mnie pan wysłuchać. – odparł i czym prędzej ruszył ku drzwiom, a zaraz za nim podążył Baxter. Ja też chciałam jak najszybciej opuścić pomieszczenie.
Podeszłam do swojego biurka i ciężko opadłam na krzesło.
– I czego chcieli? – spytał obojętnie Stev.
– W sumie to sama nie wiem. – rzuciłam lekko znudzona całym dzisiejszym dniem. Spojrzałam na wizytówkę. Widniało na niej imię i nazwisko Andersona oraz nazwa jego biura.
– Biuro Śledztw Niewyjaśnionych, phi, też mi nazwa. – szepnęłam do siebie i czym prędzej cisnęłam papierek na stół. Zauważyłam, że wszyscy zaczęli już się zbierać.
– Mela rusz dupę, bo nie chce nam się czekać! – krzyknął Roy. Leniwie się przeciągnęłam, po czym wstałam, chwyciłam kurtkę i ruszyłam w stronę chłopaków.

~

– Jeszcze jedno. – rzuciłam smętnie do barmana, a ten czym prędzej zaczął nalewać mi szóste z rzędu piwo. Korzystając z okazji rozejrzałam się za chłopakami. Roy zagadywał jakąś panienkę, Patrick korzystał z uroków bitwy piwnej, a Stev właśnie szedł w moim kierunku.
– Jak się czujesz? – spytał siadając obok.
– A jak wyglądam? – odparłam nieco zapitym głosem i uśmiechnęłam się zapewne robiąc przy tym głupią minę, a ten zlustrował mnie od góry do dołu.
– Fatalnie. – rzucił, a ja zrobiłam naburmuszoną minę. – Ale i pociągająco. – dodał w geście obronnym. Na powrót moja mina zrobiła się przyjemniejsza. – Wiesz, z tą zapitą mordą i w ogóle. – miałam ochotę go za to zdrowo walnąć w twarz. Chcąc zrealizować swój plan poczyniłam pierwszy krok, a mianowicie próbę zamachu. Wycelowałam, jednak moja ręka nie zatrzymała się tam gdzie powinna co w rezultacie okazało się dość bolesne, ale nie dla Steva, lecz dla mnie i mojego tyłka. Przez parę sekund zastanawiałam się czy aby na pewno mam ochotę wstawać z podłogi, która w tej sytuacji wydawała mi się być mięciutkim łóżkiem. Z moich życiowych rozterek wyrwał mnie jednak Stev, mający najwyraźniej plan na moją dalszą część wieczoru.
– Wstawaj. – rzucił wyciągając do mnie rękę.
– Nieee chcę. – wymamrotałam leniwie.
– Już wstawaj. – powtórzył chwytając mnie za ramię.
– Nieee. – warknęłam i zaczęłam mu się wyrywać. W tym momencie instynkt wziął górę. Szybkim ruchem podcięłam mu nogi, a gdy upadł usiadłam na nim okrakiem i spojrzałam na niego. Miał takie słodkie rozczochrane włosy i zdziwioną minę, że nie mogłam się powstrzymać. Chwyciłam go za lekko rozpiętą koszulę i zbliżyłam się do niego wpijając łapczywie w jego uchylone usta. Czułam, że spodobała mu się ta zabawa, jednak mimo to przerwał ją. Spojrzałam na niego obrażona.
– Mela, opanuj się. – szepnął, a jak rozejrzałam się po zdziwionych twarzach ludzi. Wtedy nagle poczułam, że moje cztery litery ponownie wylądowały na ziemi.
– Co robisz idioto?! – krzyknęłam.
– Patrick! – zawołał blondyna, a ten natychmiast zjawił się przy nim. – Pomóż mi ją stąd wyprowadzić. – rzucił, po czym obaj chwycili mnie pod ramię i postawili do pionu.
– I ty Patricku przeciwko mnie?! – spojrzałam wkurzona na chłopaka, a ten tylko uśmiechnął się niewinnie. – Dobra, niech wam będzie. Poddaję się. – szepnęłam i powoli skierowaliśmy się w stronę wyjścia.
Patrzyłam to na mijane budynki, to na krople spadające szybko na szybę samochodu. Czułam, że skutki dzisiejszych pięciu piw powoli zaczynały mijać. To jednak niosło ze sobą pewne konsekwencje.
– Stev... – zaczęłam niepewnie spoglądając na prowadzącego bruneta. – Chyba będę rzygać.
– Ani mi się waż! – krzyknął przerażony. Spojrzałam za okno. Nie było możliwości zatrzymania się w tym momencie. – Jeśli zarzygasz wózek sama będziesz się tłumaczyć Frostowi.
– Okej okej. – rzuciłam i przez dalą część podróży stawałam się wytrzymać z narastającym dyskomfortem w przełyku.
Niestety nie udało mi się już dotrzeć bezpiecznie do mieszkania. Zaraz po zatrzymaniu pojazdu otworzyłam drzwi i całe pięć piw poszło się kochać.

~

Nazajutrz obudziłam się z niezłym kacem...i bólem w okolicy kości ogonowej.
– Pięknie. – szepnęłam orientując się, że leże na kanapie. Usłyszałam hałas i mimowolnie spojrzałam w stronę, z której dobiegał.
– Co robisz? – spytałam partnera.
– Mamy nową sprawę. – rzucił smętnie.
– Chyba sobie jaja robisz. – warknęłam chwytając się za czoło.
– Niestety.
– Co tym razem? – zadałam pytanie, zwlekając się jednocześnie z mało wygodnego posłania.
– Mamy zabójstwo.
– Zajebiście...
– Od kiedy to zabójstw nie lubisz?
– Nie o tym mówię. – spojrzałam na Steva złowrogo, jednocześnie wskazując na swoje nogi, z których dziwnym trafem zniknęły spodnie.
– Mam nadzieję, że nie skorzystałeś z okazji?
– Skądże! – zaczął się bronić w dość nieudolny sposób. – W życiu bym cię nie tknął! – w tym właśnie momencie otworzył szerzej oczy, widząc jak moja pięść w szybkim tempie zbliża się do jego twarzy.
Kiedy dotarliśmy do Grant Parku było już grubo po dwunastej. Od razu spostrzegłam Roya przesłuchującego jakiegoś mężczyznę. O dziwo wyglądał świeżo i przytomnie, patrząc przez pryzmat wczorajszych wydarzeń.
Razem ze Stevem, który starał się nie zwracać na siebie uwagi skierowaliśmy się w stronę miejsca zbrodni.
– Co mamy? – spytałam Danny'ego.
– Biały mężczyzna, koło trzydziestki. Prawdopodobnie drobny uliczny diler. Znaleźliśmy przy nim torbę z narkotykami. – powiedział patolog powracając do badania ciała.
– Kiedy? – wtrącił się Stev.
– Został przynajmniej kilkukrotnie dźgnięty nożem, a zgon nastąpił około... – uciął wyjmując termometr z ciała. – Około dziesięć godzin temu. Uszkodzona wątroba, śledziona i żołądek. Nie mogę jeszcze jednoznacznie potwierdzić co było przyczyną zgonu. – dokończył, po czym spojrzał na mojego partnera nieco zdziwiony. – Co ci się stało?
Stev tylko spojrzał na mnie znacząco i już wszyscy wiedzieli o co chodzi.
– Sprawdzaliście już jego ubranie?
– Nie, dopiero reszta przepytuje świadków. Poza tym chcieliśmy coś dla ciebie zostawić. – uśmiechnął się Danny, po czym skierował się w stronę samochodu. Ja natomiast podeszłam do sporej metalowej walizki, leżącej nieopodal i wyjęłam z niej gumowe rękawiczki. Następnie schyliłam się nad ciałem i zaczęłam przeszukiwać wszelkie zakamarki ubrań. Znalazłam w nich komórkę, kluczyki, pusty portfel i zwiniętą małą karteczkę. Następnie zabrałam się za wykrywanie drobniejszych śladów. Dostrzegłam krótki, ciemny włos leżący na obojczyku denata. Chwyciłam go pęsetą i ostrożnie włożyłam do małego, przeźroczystego woreczka.
– Nasz diler to Vincent Ruffin, płotka. Przyłapany na sprzedawaniu prochów. – powiedział Patrick podchodząc.
– Miał jakąś rodzinę? – spytałam nie przerywając oględzin.
– Ma matkę i młodszą siostrę.
– Noo, to już wiesz jakie masz zadanie. – uśmiechnęłam się. Chłopak tylko zmrużył nieco oczy, mówiąc tym samym „Wiesz, że mi się to nie podoba, ale jesteś szefową i nie mogę ci się sprzeciwić”.
Jakieś dwadzieścia minut zajęło mi szukanie innych drobiazgów, jednak uznając, że nie znajdę już więcej przedmiotów zabrałam się za szukanie odcisków i innych śladów na znalezionych przedmiotach. Kiedy rozwinęłam kartkę nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam. Czym prędzej schowałam papierek do kieszeni, zdjęłam rękawiczki i szybkim krokiem zaczęłam kierować się w stronę samochodu.
– Ej, gdzie leziesz? – spytał zdziwiony Stev przerywając zajęcie.
– Muszę coś załatwić. – rzuciłam tylko i z coraz bardziej narastającym zirytowaniem wsiadłam za kierownicę i odjechałam wybierając jednocześnie numer.


________________________


Jeśli macie jakieś sugestie typu zmiana czcionki to pisać ;)

Nie sugerować się datą przy rozdziale. Następny dodam jak tylko zobaczę obecność przynajmniej jednej osoby :)

1 komentarz: