„Jeden
wybór może cię zmienić.
Jeden
wybór może cię zniszczyć.
Jeden wybór pokaże, kim jesteś...”
Jeden wybór pokaże, kim jesteś...”
Mijał właśnie
pierwszy dzień listopada. Tego wieczoru pogoda okazała się być
wyjątkowo kapryśna. Ulice już dawno opustoszały, a jedyną osobą,
która odważyła się iść pomimo zdradzieckiego wiatru byłam ja –
zdenerwowana pani śledczy, która nie zważając na nieprzyjemne
okoliczności zmierza właśnie do swojego mieszkania na obrzeżach
centrum.
Czasem trudne
rozmowy naprawdę były wykańczające, a takie jak ta, jaką
musiałam przejść kilka godzin temu przyprawiały mnie o istne
zawroty głowy. Spojrzałam w głąb mieszkania. Mój partner jak
zwykle wylegiwał się na kanapie wynajdując coraz to ciekawsze
programy telewizję.
– Co tam znowu oglądasz? –
spytałam odwieszając kurtkę, po czym zajęłam się zdejmowaniem
butów.
– Coś o kuchni. – rzucił,
a ja spojrzałam na niego zdziwiona.
– Program kulinarny? O tej
godzinie?
– Jest wyjątkowy. –
zaśmiałam się.
– Wyjątkowe kulinaria. A to
ci dopiero. Co, robią szejki ze spermy? – spojrzałam na niego.
Wyglądał tak seksownie z tymi rozkraczonymi nogami i gołą klatą.
– Widziałaś kiedyś jak
laska robi naleśniki rżnięta przez wielkiego mięśniaka? I
jeszcze do tego musi wszystko komentować! – krzyknął
zachwycony. Aż nie mogłam uwierzyć w to co ludzie mogą wymyślić.
Podeszłam do kanapy, po czym rzuciłam się na nią lądując
piersiami prosto na kolanach Steva.
– Wiesz, że lubię twoje
cycki?
– Wiesz, że moje cycki czują
skutki twojej nowej rozrywki? – spytałam zadziornie, dotykając
jednocześnie jego krocza.
– Nie prowokuj Mela. –
szepnął ostro łapiąc mnie za tyłek. Po chwili oboje zaczęliśmy
się śmiać. Ze Stevem łączy mnie relacja, którą ludzie nazywają
chyba luźnym związkiem, lecz oprócz tego jesteśmy również
przyjaciółmi. Nie ma pomiędzy nami tematów tabu, a nasze
zachowanie może niekiedy gorszyć innych. Ale dobrze nam tak jak
jest. Nie lubimy zmian.
Nieoczekiwanie rozbrzmiał
dzwonek do drzwi.
– Czekasz na kogoś? –
spytałam nieco poważniejąc.
– Nie. – rzucił.
Natychmiast oboje schowaliśmy się za kanapą wyjmując jednocześnie
broń. Wiedzieliśmy, że nikt nigdy do nas nie przychodził o tak
późnej godzinie. Cicho podeszłam do drzwi stając plecami do
chłodnej ściany. Stev zrobił to samo po drugiej stronie wejścia.
Przyłożyłam zimną berettę do piersi. Dreszcz, który nagle
przeszył moje ciało był trochę spowodowany chłodem metalu, a po
części adrenaliną wywołaną całą tą nagłą sytuacją.
Kochałam to uczucie. W końcu z jakiegoś powodu musiałam znaleźć
się w dochodzeniówce.
Stev spojrzał ostrożnie przez
wizjer.
–To ten idiota Stanley z
siódemki. – szepnął.
– Hej ludzie! Otwórzcie! To
ja, Stan, sąsiad! – usłyszeliśmy zza drzwi.
– Czego chcesz? – spytał
niezbyt uprzejmie, na co tylko westchnęłam cicho.
– Ja...no tego...chciałem
klucz francuski pożyczyć. – spojrzeliśmy na siebie
porozumiewawczo, po czym uspokojeni schowaliśmy broń, a Stev
otworzył drzwi.
– Wejdź, zaraz przynio... –
zamilkł nagle, a jego twarz stężała.
– Wybaczcie. – rzucił
Stanley. Za jego plecami stało dwóch mężczyzn w długich jasnych
płaszczach. Zauważyłam, że jeden z nich celuje mu z glocka w
plecy. Wycelowałam do niego. Niespodziewanie zorientowałam się, że
skądś znam napastników.
– Naprawdę zamierzasz do nas
strzelać? – zapytał starszy. – Przyszliśmy prosić cię o
decyzję.
~dwa dni
wcześniej~
– Puść mnie! Nie macie
prawa! – krzyczał dzieciak prowadzony właśnie przez Gary'ego.
Biedny facet. Musiał użerać się z takimi płotkami, podczas kiedy
ja właśnie siedziałam sobie przy swoim zawalonym papierami biurku
kończąc pisać raport z ostatniej sprawy.
– Nareszcie. – odetchnęłam
zmęczona wdychając zatęchłe powietrze. Taki gwar jak dziś
panował tu rzadko, jednak nie było to dla mnie jakoś specjalnie
uciążliwe.
– Jak ci idzie? –
spojrzałam na swojego partnera. Ten siedział z nogami założonymi
na stole i zdawał się nie przejmować otoczeniem.
– Mam już spokój. –
rzucił obojętnie.
– Jak ty to robisz? –
spytałam wkurzona. Ten tylko się uśmiechnął.
Wtedy spostrzegłam, że na
posterunek wchodzi dwóch mężczyzn ubranych w jasne płaszcze.
Pierwsze co przyszło mi na myśl to FBI. Stev natychmiast podążył
za moim wzrokiem, po czym spojrzał z powrotem na mnie. Jego mina
była równie zdziwiona co moja. Panowie szli w stronę gabinetu
komendanta.
– Ciekawe czego chcą. –
rzucił Bill. Chłopak wiecznie miał pełno roboty papierkowej. Nie
wiem jak on to ogarniał.
– Patrick! – krzyknęłam
do przechodzącego blondyna. Ten spojrzał na mnie pytająco. – Kup
mi kawę.
– Się robi. – odrzekł, a
ja rzuciłam mu kilka drobniaków.
– Mela? – luknęłam na
Steva. – Idziemy na piwo wieczorem?
– Yaya. – rzuciłam
skupiając się z powrotem na papierach.
– Mela, kawa.
– Dzięki. – odebrałam
kubek i upiłam łyk gorącego, gorzkiego napoju.
– Mela!
– Co znowu?! – krzyknęłam
zirytowana. Od razu wstałam i skarciłam się w myślach, gdy
spostrzegłam kto mnie woła. – Sorki szefie. – ten jednak zdawał
się nie zwracać uwagi na moje słowa.
– Do mnie. – rzucił
znikając w drzwiach. Spojrzałam na towarzyszy. Wszyscy patrzyli na
mnie zdziwieni. Jedni pewnie myśleli, że idę na dywanik inni, że
dostanę propozycję awansu. A ja sama nie wiedziałam czego się
spodziewać.
Weszłam do pomieszczenia
zamykając drzwi. Zobaczyłam, że przy biurku siedzą dwaj
mężczyźni, którzy na mój widok wstali.
– Melanie, pozwól, że
przedstawię. Oto panowie Walter Anderson i James Baxter z BIU.
– Z czego przepraszam?
BI...co? – spytałam zdziwiona.
– BIU. – powiedział
spokojnie Anderson. Widać było, że to on był ważniejszy. Facet
podchodzący pod pięćdziesiątkę, lekko łysiejący. Jego twarz
sama mówiła, że wiele już doświadczył w życiu. – Melanie
Crawford?
– Tak, ale...o co chodzi? Co
to w ogóle jest to całe BIU? – spojrzałam pytająco na szefa.
Ten chciał już coś powiedzieć, ale został uprzedzony.
– Dowie się pani w
odpowiednim czasie. – odezwał się młodszy.
Baxter, bo o nim tu mowa, był
około trzydziestki, miał kasztanowe włosy i żywe piwne oczy. Z
jego facjaty i stylu mówienia dało się łatwo domyślić
niektórych cech charakteru. Między innymi to, że jest
perfekcjonistą, ma pełno zapału do pracy i bardzo zależy mu na
tym, co myśli o nim Anderson.
– Odpowiednim czasie? –
spytałam, a Anderson spojrzał znacząco na Baxtera. Ten dopiero po
chwili zrozumiał o co chodzi i czym prędzej zaczął szukać czegoś
w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Anderson nie chcąc tracić czasu
zrobił to samo od razu wyciągając mały kawałek papieru i podał
mi go.
– Oto moja wizytówka. Proszę
do mnie zadzwonić, gdy tylko się pani namyśli. – powiedział
mężczyzna, po czym odwrócił się do szefa. – To już wszystko
panie Frost. Dziękuję, że zechciał mnie pan wysłuchać. –
odparł i czym prędzej ruszył ku drzwiom, a zaraz za nim podążył
Baxter. Ja też chciałam jak najszybciej opuścić pomieszczenie.
Podeszłam do swojego biurka i
ciężko opadłam na krzesło.
– I czego chcieli? – spytał
obojętnie Stev.
– W sumie to sama nie wiem. –
rzuciłam lekko znudzona całym dzisiejszym dniem. Spojrzałam na
wizytówkę. Widniało na niej imię i nazwisko Andersona oraz nazwa
jego biura.
– Biuro Śledztw
Niewyjaśnionych, phi, też mi
nazwa. – szepnęłam do siebie i czym prędzej cisnęłam papierek
na stół. Zauważyłam, że wszyscy zaczęli już się zbierać.
– Mela rusz dupę, bo nie
chce nam się czekać! – krzyknął Roy. Leniwie się
przeciągnęłam, po czym wstałam, chwyciłam kurtkę i ruszyłam w
stronę chłopaków.
~
– Jeszcze jedno. – rzuciłam
smętnie do barmana, a ten czym prędzej zaczął nalewać mi szóste
z rzędu piwo. Korzystając z okazji rozejrzałam się za chłopakami.
Roy zagadywał jakąś panienkę, Patrick korzystał z uroków bitwy
piwnej, a Stev właśnie szedł w moim kierunku.
– Jak się czujesz? –
spytał siadając obok.
– A jak wyglądam? –
odparłam nieco zapitym głosem i uśmiechnęłam się zapewne robiąc
przy tym głupią minę, a ten zlustrował mnie od góry do dołu.
– Fatalnie. – rzucił, a ja
zrobiłam naburmuszoną minę. – Ale i pociągająco. – dodał w
geście obronnym. Na powrót moja mina zrobiła się przyjemniejsza.
– Wiesz, z tą zapitą mordą i w ogóle. – miałam ochotę go za
to zdrowo walnąć w twarz. Chcąc zrealizować swój plan poczyniłam
pierwszy krok, a mianowicie próbę zamachu. Wycelowałam, jednak
moja ręka nie zatrzymała się tam gdzie powinna co w rezultacie
okazało się dość bolesne, ale nie dla Steva, lecz dla mnie i
mojego tyłka. Przez parę sekund zastanawiałam się czy aby na
pewno mam ochotę wstawać z podłogi, która w tej sytuacji wydawała
mi się być mięciutkim łóżkiem. Z moich życiowych rozterek
wyrwał mnie jednak Stev, mający najwyraźniej plan na moją dalszą
część wieczoru.
– Wstawaj. – rzucił
wyciągając do mnie rękę.
– Nieee chcę. –
wymamrotałam leniwie.
– Już wstawaj. – powtórzył
chwytając mnie za ramię.
– Nieee. – warknęłam i
zaczęłam mu się wyrywać. W tym momencie instynkt wziął górę.
Szybkim ruchem podcięłam mu nogi, a gdy upadł usiadłam na nim
okrakiem i spojrzałam na niego. Miał takie słodkie rozczochrane
włosy i zdziwioną minę, że nie mogłam się powstrzymać.
Chwyciłam go za lekko rozpiętą koszulę i zbliżyłam się do
niego wpijając łapczywie w jego uchylone usta. Czułam, że
spodobała mu się ta zabawa, jednak mimo to przerwał ją.
Spojrzałam na niego obrażona.
– Mela, opanuj się. –
szepnął, a jak rozejrzałam się po zdziwionych twarzach ludzi.
Wtedy nagle poczułam, że moje cztery litery ponownie wylądowały
na ziemi.
– Co robisz idioto?! –
krzyknęłam.
– Patrick! – zawołał
blondyna, a ten natychmiast zjawił się przy nim. – Pomóż mi ją
stąd wyprowadzić. – rzucił, po czym obaj chwycili mnie pod ramię
i postawili do pionu.
– I ty Patricku przeciwko
mnie?! – spojrzałam wkurzona na chłopaka, a ten tylko uśmiechnął
się niewinnie. – Dobra, niech wam będzie. Poddaję się. –
szepnęłam i powoli skierowaliśmy się w stronę wyjścia.
Patrzyłam to na mijane
budynki, to na krople spadające szybko na szybę samochodu. Czułam,
że skutki dzisiejszych pięciu piw powoli zaczynały mijać. To
jednak niosło ze sobą pewne konsekwencje.
– Stev... – zaczęłam
niepewnie spoglądając na prowadzącego bruneta. – Chyba będę
rzygać.
– Ani mi się waż! –
krzyknął przerażony. Spojrzałam za okno. Nie było możliwości
zatrzymania się w tym momencie. – Jeśli zarzygasz wózek sama
będziesz się tłumaczyć Frostowi.
– Okej okej. – rzuciłam i
przez dalą część podróży stawałam się wytrzymać z
narastającym dyskomfortem w przełyku.
Niestety nie udało mi się już
dotrzeć bezpiecznie do mieszkania. Zaraz po zatrzymaniu pojazdu
otworzyłam drzwi i całe pięć piw poszło się kochać.
~
Nazajutrz obudziłam się z
niezłym kacem...i bólem w okolicy kości ogonowej.
– Pięknie. – szepnęłam
orientując się, że leże na kanapie. Usłyszałam hałas i
mimowolnie spojrzałam w stronę, z której dobiegał.
– Co robisz? – spytałam
partnera.
– Mamy nową sprawę. –
rzucił smętnie.
– Chyba sobie jaja robisz. –
warknęłam chwytając się za czoło.
– Niestety.
– Co tym razem? – zadałam
pytanie, zwlekając się jednocześnie z mało wygodnego posłania.
– Mamy zabójstwo.
– Zajebiście...
– Od kiedy to zabójstw nie
lubisz?
– Nie o tym mówię. –
spojrzałam na Steva złowrogo, jednocześnie wskazując na swoje
nogi, z których dziwnym trafem zniknęły spodnie.
– Mam nadzieję, że nie
skorzystałeś z okazji?
– Skądże! – zaczął się
bronić w dość nieudolny sposób. – W życiu bym cię nie tknął!
– w tym właśnie momencie otworzył szerzej oczy, widząc jak
moja pięść w szybkim tempie zbliża się do jego twarzy.
Kiedy dotarliśmy do Grant
Parku było już grubo po dwunastej. Od razu spostrzegłam Roya
przesłuchującego jakiegoś mężczyznę. O dziwo wyglądał świeżo
i przytomnie, patrząc przez pryzmat wczorajszych wydarzeń.
Razem ze Stevem, który starał
się nie zwracać na siebie uwagi skierowaliśmy się w stronę
miejsca zbrodni.
– Co mamy? – spytałam
Danny'ego.
– Biały mężczyzna, koło
trzydziestki. Prawdopodobnie drobny uliczny diler. Znaleźliśmy przy
nim torbę z narkotykami. – powiedział patolog powracając do
badania ciała.
– Kiedy? – wtrącił się
Stev.
– Został przynajmniej
kilkukrotnie dźgnięty nożem, a zgon nastąpił około... – uciął
wyjmując termometr z ciała. – Około dziesięć godzin temu.
Uszkodzona wątroba, śledziona i żołądek. Nie mogę jeszcze
jednoznacznie potwierdzić co było przyczyną zgonu. – dokończył,
po czym spojrzał na mojego partnera nieco zdziwiony. – Co ci się
stało?
Stev tylko spojrzał na mnie
znacząco i już wszyscy wiedzieli o co chodzi.
– Sprawdzaliście już jego
ubranie?
– Nie, dopiero reszta
przepytuje świadków. Poza tym chcieliśmy coś dla ciebie zostawić.
– uśmiechnął się Danny, po czym skierował się w stronę
samochodu. Ja natomiast podeszłam do sporej metalowej walizki,
leżącej nieopodal i wyjęłam z niej gumowe rękawiczki. Następnie
schyliłam się nad ciałem i zaczęłam przeszukiwać wszelkie
zakamarki ubrań. Znalazłam w nich komórkę, kluczyki, pusty
portfel i zwiniętą małą karteczkę. Następnie zabrałam się za
wykrywanie drobniejszych śladów. Dostrzegłam krótki, ciemny włos
leżący na obojczyku denata. Chwyciłam go pęsetą i ostrożnie
włożyłam do małego, przeźroczystego woreczka.
– Nasz diler to Vincent
Ruffin, płotka. Przyłapany na sprzedawaniu prochów. – powiedział
Patrick podchodząc.
– Miał jakąś rodzinę? –
spytałam nie przerywając oględzin.
– Ma matkę i młodszą
siostrę.
– Noo, to już wiesz jakie
masz zadanie. – uśmiechnęłam się. Chłopak tylko zmrużył
nieco oczy, mówiąc tym samym „Wiesz, że mi się to nie podoba,
ale jesteś szefową i nie mogę ci się sprzeciwić”.
Jakieś dwadzieścia minut
zajęło mi szukanie innych drobiazgów, jednak uznając, że nie
znajdę już więcej przedmiotów zabrałam się za szukanie odcisków
i innych śladów na znalezionych przedmiotach. Kiedy rozwinęłam
kartkę nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam. Czym prędzej
schowałam papierek do kieszeni, zdjęłam rękawiczki i szybkim
krokiem zaczęłam kierować się w stronę samochodu.
– Ej, gdzie leziesz? –
spytał zdziwiony Stev przerywając zajęcie.
– Muszę coś załatwić. –
rzuciłam tylko i z coraz bardziej narastającym zirytowaniem wsiadłam za
kierownicę i odjechałam wybierając jednocześnie numer.
Poprosze nastepny rozdzial!!!
OdpowiedzUsuń